Z perspektywy Klausa
Nie zwracałem już uwagi na nic… tylko na Bonnie. Widziałem
jak odskakuje na bok i słyszałem ostatnie wystrzały. W głowie miałem jedynie
najgorsze scenariusze. Czy dostała? Czy żyje?
Zobaczyłem, że jej ciało leży na podłodze nieruchomo. Jakby
nieżywe… Ale musiałem wierzyć, że żyje. Kiedy podbiegłem razem z Kolem,
błyskawicznie wziąłem brunetkę w ramiona. Spojrzałem na jej nogę. W spodniach
na udzie widniała niezbyt duża dziura. Dostała… Kula utknęła w jej ciele, a z
rany ciekła krew. Nie czekałem chwili dłużej. Najdelikatniej jak potrafiłem,
wyciągnąłem nabój z jej nogi. Wcześniej jednak musiałem rozedrzeć nieco
spodnie. Kol tymczasem przyłożył palce do jej szyi, by wyczuć tętno. Pokiwał
głową i oznajmił.
-
Jeszcze żyje, ale ledwo oddycha…
Nie wiedziałem, co zrobić. Myślałem tylko. Czy to możliwe,
że pokochałem ją tak szybko? Bonnie, czarownica, na którą uwagi wcześniej nie
zwracałem… Czy stała się nagle dla mnie taka ważna? Jedna wspólna noc, ostatnie
kilka dni, które spędzaliśmy razem… Czy to możliwe?
- Dam jej swoją krew… -
szepnąłem.
- Jeśli umrze zmieni się w
wampira. Nie chciałaby tego – odparł mój brat.
- Jest szansa, że przeżyje
–głos zabrzmiał ostrzej, niżbym chciał.
Nie słuchając, co ma więcej do powiedzenia przegryzłem swój
nadgarstek. Niemal natychmiast wypłynęła z niego krew. Przyłożyłem go szybko do
ust Bonnie, by rana się nie zagoiła. Płyn wpływał do jej ust, ale niektóre
krople spływały po jej podbródku. Gdy uznałem, że tyle krwi jej wystarczy,
oderwałem rękę. Moja jak i jej rana zasklepiły się w kilka sekund.
Po paru minutach usłyszałem, że jej serce bije głośniej i
wyraźniej. Jej klatka piersiowa unosiła się wyżej niż wcześniej. Poczułem ulgę,
więc odetchnąłem. Przeżyła. Oddychała. Nie zmieniała się w wampira. Spojrzałem
na Kola.
-
Musimy ją zabrać.
- A co z Nathalie i tym chłopakiem?
– zapytał.
Zupełnie o nich zapomniałem. Spojrzałem pod ścianę, tam
gdzie teraz siedzieli. Blondynka uśmiechała się krzywo i opierała się o zdrowe
ramię swojego chłopaka. On natomiast głaskał ją po włosach.
- Niech idą z nami. Wątpię,
żeby Lena ustąpiła. To nie jest koniec.– stwierdziłem, a po chwili dodałem. –
Pomóż wziąć jej Petera. Ja zajmę się Bonnie.
Kol skinął tylko głową. Podszedł spokojnie do pary i
zamienił z nimi kilka słów. Gdy widziałem, że brat pomaga wstać chłopakowi,
podniosłem się i trzymając Bonnie w ramionach, wyniosłem ją, tak jak wcześniej
z hotelu.
Przed budynkiem zastałem Katherine i Caroline. Kiedy
blondynka zobaczyła, że niosę Bonnie od razu do mnie podbiegła.
- Co się stało? – jęknęła.
- Wiedźma ją postrzeliła… -
odparłem zmęczony.
- A co z Kolem? – zapytała
Kath.
Nie musiałem jej odpowiadać, gdyż właśnie z rudery
wychodziła reszta ekipy. Peter między Nathalie a Kolem uwiesił się na ich
ramionach. Mimo to wampirzyca podbiegła do mojego brata i pocałowała go z
uczuciem w usta.
- Dobrze, że nic ci nie jest.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że Caroline coś do mnie
mówi.
-
Możesz powtórzyć?
- Pytałam się, co dokładnie
się stało! – zmarszczyła brwi. Jej oczy były szklane, co mówiło mi, że za nimi
chowają się łzy.
Było ciemno… Niedługo słońce miało wzejść, dlatego
musieliśmy się pośpieszyć. Chciałem usiąść na tylnym siedzeniu samochodu, by
być przy Bonnie, jednak Caroline uznała, że sobie poradzi. Więc prowadziłem
pierwszym autem. Drugim tak jak wcześniej prowadził Kol, siedzący obok
Katherine. Tylne siedzenia zajęli Peter i Nathalie.
Nie wiedziałem, gdzie jechać. Do domu Kola i Katherine, czy
do posiadłości Mikaelsonów? Powiedziałem Caroline, żeby zadzwoniła do Matta, by
dowiedziała się, czy impreza jeszcze trwa. Po minucie znałem już odpowiedź.
Miałem nadzieję, że nie ma wielkiego bałaganu po imprezie.
Nie chciałem także, by w środku byli jeszcze Elena i Stefan, a co gorsze Damon.
Nathalie musiałaby mu wszystko wyjaśnić, bo ja nie zamierzałem tego robić. Już
i tak miałem dużo kłopotów. Nie pokonaliśmy Leny. Pozwoliliśmy jej uciec…
Miałem ogromne wyrzuty sumienia… Dlaczego? Bo pozwoliłem Lenie postrzelić
Bonnie.
Postanowiłem, że kiedy to wszystko się skończy, zabiorę
Bonnie do Nowego Orleanu. Chciałbym tam zamieszkać ponownie. Tylko, czy ona też
będzie chciała tam być? Nie miałem zamiaru zostawić jej w Mystic Falls, nie
potrafiłbym o niej zapomnieć. Chciałbym mieć ją przy sobie. Po tej akcji
zrozumiałem, że jest dla mnie bardzo ważna.
Dojechaliśmy na miejsce przed ukazaniem się słońca. Gdyby tak
nie było, Nathalie i Peter nie zaczerpnęliby już nigdy ani odrobiny powietrza.
Wszedłem pierwszy do środka i przywołałem Matta. Nakazałem mu zaprosić Nathalie
i Petera. Trochę się zdziwił i chciał stawić opór, jednak kiedy posłałem mu
surowe spojrzenie, które zapewne miało w sobie wściekłość i smutek, zrobił to
co mu kazałem.
Gdy znalazłem się w salonie, zastałem mały nieporządek. Na
fotelu siedział Tyler, ale jak mnie zobaczył wstał trochę podenerwowany i
czekał na Caro. Na szczęście kanapa była wolna, dlatego położyłem na niej
czarownicę. Usiadłem na brzegu, bym mógł patrzeć na jej piękną twarz. Nie
zorientowałem się, że do pomieszczenia wchodziła reszta. Nie miałem zamiaru
opowiedzieć, co się stało. Pozwoliłem, żeby zrobił to Kol. Nie omijał
szczegółów. Słuchałem go przez jakiś czas, lecz później skupiłam się na biciu
serca Bonnie. Czułem spojrzenie Caroline, kiedy kładłem swoją dłoń, na dłoń
brunetki.
Nie wiem, co bym zrobił, jeśli Bonnie by zginęła. Męczyłoby
mnie poczucie winy. Byłbym zdenerwowany, wręcz wściekły, co mogłoby doprowadzić
do wymordowania przeze mnie całej wioski ludzi. Wiem, że ona by tego nie
chciała, ale nie wiem, czy udałoby mi się powstrzymać. Teraz nie potrafię
wyobrazić sobie życia bez niej.
Kazałem Kolu przynieść wilgotną chusteczkę, którą mógłbym
otrzeć swoją zaschniętą krew z podbródka nieprzytomnej. Kiedy ją dostałem,
wytarłem jej twarz.
Rozmyślałem cały czas, aż do czasu, kiedy zauważyłem, że
Bonnie otwiera oczy. Zmarszczyła przy tym brwi i rozglądnęła się. Zatrzymała
swoje spojrzenie najpierw na Caroline, a potem na mnie. Pragnąłem ją przytulić
i ucałować, ale wiedziałem, że musiała czuć się wyczerpana.
- Klaus – szepnęła zachrypłym
głosem i uśmiechnęła się słabo.
- Odpocznij – odparłem
spokojnie, odwzajemniając uśmiech.
Skinęła zgodnie i wyszeptała:
- Dziękuję.
Zasnęła. Ucieszyłem się, że w końcu odzyskała przytomność.
Przyjemność patrzenia jak się uśmiecha, sprawiała, że zawsze czułem ciepło na
sercu. Nie wiedziałem, co teraz ze sobą zrobić. Najchętniej siedziałbym cały dzień
przy Bonnie i czekał aż się obudzi. Niestety Caroline wygoniła wszystkich z
salonu, a w tym mnie. Nie miałem sił na kłótnie i dyskusje, a wtedy poczułem,
że jestem naprawdę zmęczony.
Ruszyłem
do pokoju, w którym spędziłem pierwszą noc z Bonnie. Zdjąłem z siebie wszystko
prócz bokserek. Wszedłem pod kołdrę, która nadal pachniała perfumami
czarownicy. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie o tamtej nocy. Po kilku
minutach zasnąłem.
Śnił
mi się piękny sen. Obudziłem się w nim, kiedy ktoś wszedł do mojego łóżka. Była
to Bonnie. Cała promieniała i uśmiechała się.
- Wstawaj kochanie –
wymamrotała tuż nad moim uchem. – Dzień już młody.
Spojrzałem na jej twarz. Jej brązowe oczy błyszczały, a
uśmiech rozjaśnił mi dzień, który dopiero się dla mnie zaczął. Przyciągnąłem ją
do siebie, żeby ją pocałować. Odwzajemniła pocałunek z chęcią, jednak po chwili
go przerwała.
- Co się stało? – zapytałem.
Nagle cały ten wspaniały świat zniknął i pojawiła się przede
mną ruina, w której toczyliśmy walkę. Rozejrzałem się wokół, jednak nikogo nie
ujrzałem. Niebo było szare, wiatr był chłodny, a na ulicy szeleściły jedynie
strony jakiś gazet. Nie wiedząc, co zrobić, wszedłem do środka. Na parterze
nikogo nie było, dlatego wspiąłem się po schodach na górę. Tam też nikogo nie
zauważyłem. Jednak, gdy zrobiłem kilka kroków do przodu, ujrzałem wielki napis
na ścianie, napisany czymś czerwonym. Miałem jedynie nadzieję, że to nie jest
krew.
Strzeżcie się mnie. Nie wiecie na ile
mnie stać.
To dopiero początek.
Podszedłem jeszcze bliżej. Chciałem wiedzieć, czy napisane
jest to krwią, czy może zwykłą farbą. Jednak nie dowiedziałem się tego, gdyż
obudziłem się, słysząc na koniec jedynie złowieszczy śmiech kobiety.
Usiadłem, jakbym został porażony prądem. Odkąd stałem się
prawdziwą hybrydą rzadko, co mi się śniło. A jeśli coś, to musiało mieć to
związek z moim ojcem, którego już nie ma na tym świecie. Sen musiała wywołać u
mnie Lena.
Spojrzałem na zegarek. Dopiero dziewiąta rano. Przespałem
jedynie kilka godzin. Nie chciałem ryzykować, że znów mi się coś przyśni,
dlatego leżałem tylko, patrząc w sufit. Po dziesięciu minutach wstałem z łóżka,
sięgnąłem po spodnie, które wyciągnąłem z walizki i koszulkę. Założyłem buty i
wyszedłem z sypialni.
Czułem
się, jakbym był sam w wielkim domu, ale wiedziałem, że wszyscy teraz zamknęli
się w pokojach. Wszedłem do salonu, w którym na kanapie nadal spała Bonnie.
Caroline siedziała przy niej. Gdy stanąłem bliżej, zobaczyłem, że blondynka
śpi. Musiała zasnąć, w końcu też była zmęczona. Dotknąłem jej ramienia, by się
obudziła. Wzdrygnęła się i otworzyła oczy.
- Hm? – spytała półprzytomna
i spojrzała na mnie. - Musiałam zasnąć… Przepraszam…
- Idź do pokoju. Popilnuję
Bonnie, a ty się zdrzemnij.
- Dzięki.
Wstała, spojrzała jeszcze na czarownicę i wyszła.
Odprowadzałem ją wzrokiem, a kiedy znikła, usiadłem na brzegu kanapy. Lubiłem
obserwować, jak śpi. Była taka niewinna. Jej delikatne rysy twarzy idealnie
kontrastowały z falą brunatnych włosów.
Bonnie po dwudziestu minutach otworzyła oczy i kilka razy
mrugnęła. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech i
nachyliłem się, bym mógł ją pocałować. Brakowało mi jej przez te kilka godzin.
Nasze usta zetknęły się. Przez jakiś czas tylko się całowaliśmy.
- Stęskniłem się. Wiesz jak
się o ciebie bałem? – wyznałem, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- Nawet nie wiem, co się
dokładnie wydarzyło… Ostatnie, co pamiętam to jakieś odgłosy i ostry ból.
- Te odgłosy to strzelanina.
A ty oberwałaś. Później musiałaś stracić przytomność.
- Przepraszam, że sprawiłam kłopot…
A Lena…?
- Uciekła. Nie mogłem
pozwolić, żebyś umarła.
- Mogłeś to zakończyć! – była
trochę zdenerwowana. O mało się nie roześmiałem. Była piękna, kiedy się
denerwowała.
- Nie warte byłoby
zakończenie, jeślibyś zginęła.
Zapadła cisza. Jednak nie trwała długo.
- Dziękuję, że mnie
uratowałeś – wyszeptała.
- Nie mogłem stać i patrzeć,
jak umierasz – dodałem. – Jak się czujesz?
- Lepiej. Przydałby mi się
gorący prysznic i świeże ciuchy. Spodnie nadają się do wyrzucenia – wskazała
dziurę na udzie.
- No tak… A boli cię?
- Noga? Troszkę, ale to nic
takiego. Lepsze to niż dziura w nodze. Pomógłbyś mi wstać?
- Jasne – odparłem i wstałem.
Podałem jej rękę, którą niemal od razu przyjęła. Pociągnąłem
ją w swoją stronę i stanęła na nogi. Podałem jej ramię i poszliśmy do pokoju.
Bonnie usadowiła się na łóżku, a ja położyłem koło niej jej walizkę.
- Dziękuję.
Wyciągnęła z niej potrzebne rzeczy i pokuśtykała w stronę
łazienki. Zerknęła na mnie.
- Pośpieszę się.
Nie martwiłem się o to. Chwilę później wszedłem za nią do
łazienki, gdyż chciałem obmyć twarz. Brunetka speszyła się trochę i schowała
się w kabinie, przez którą i tak ją widziałem. Woda zadziała na mnie
orzeźwiająco. Spojrzałem w lustro. Bonnie siłowała się z odpięciem stanika.
Roześmiałem się.
- Pomóc ci? – zapytałem.
Przestała się siłować. Wychyliła się zza kabiny i spojrzała
na mnie ostro.
- Nie podglądaj mnie.
- Nie podglądałem –
skłamałem.
Spojrzała mi w oczy. Wiedziała, że kłamałem. Pokiwała tylko
głową.
- Tak, przyda mi się pomoc… -
szepnęła.
Zdziwiłem się trochę. Myślałem, że nie brała tego na
poważnie. Podszedłem do niej i zręcznie odpiąłem jej stanik. Przy okazji
odsunąłem włosy i pocałowałem ją w kark. Zesztywniała, ale nic nie powiedziała.
Złożyłem następny pocałunek na jej szyi.
- Klaus… Nie teraz. Naprawdę
jestem wyczerpana.
- Wiem – wymamrotałem jej do
ucha. – Ale tęsknię za tobą.
Pocałowałem ją w głowę, jak małe dziecko i zostawiłem ją
samą w łazience. Nie zamierzałem jej zmuszać do niczego. Poczekam tyle, ile
będzie trzeba. Postanowiłem zrobić jej śniadanie, bo wiem, że nic nie jadła…
Kiedy z talerzem wróciłem do sypialni, Bonnie siedziała
ubrana w dżinsy i koszulkę na krótki rękaw. Włosy miała mokre, ale nie
przeszkadzało to jej, jak i mi.
- Śniadanie – oznajmiłem.
Ona spojrzała na mnie zaskoczona i uśmiechnęła się. Zrobiła
mi miejsce, bym mógł usiąść. Podałem jej talerz, na którym mieściło się mnóstwo
kanapek.
- Dziękuję. Jestem strasznie
głodna, a poczułam to dopiero teraz.
- Nie ma sprawy. Musisz coś
jeść.
- To wiem – odparła i wzięła
kanapkę z sałatą i pomidorem.
Kiedy przełknęła kęs, powiedziała:
- Dawno nie jadłam tak dobrej
kanapki.
Zachichotałem.
- Uznam to za komplement.
Gdy zjadła kanapki, odłożyłem talerz na stolik, a ją objąłem
ramieniem. Oparła swoją głowę na moim ramieniu. Czułem przez bluzkę wilgoć,
która pochodziła od jej włosów.
- Tak z ciekawości zapytam –
zaczęła nagle. – Dlaczego zmieniliście Carmen w wampira? Wiem, że chciała, ale
z jakiego powodu? Chciała być szybsza, silniejsza?
- Pragnęła tego. Zakochała
się w jednym człowieku. Chciała z nim być, jednak on ją odrzucił. Chciała
dokonać zemsty. Zabiła go… Jakby była człowiekiem trafiłaby do więzienia, a tak
wyszło na to, że zaatakowało go zwierzę.
- Zawsze tak mówią…
Skinąłem głową.
- Ona nie opróżniła z niego
całej krwi. Najpierw się napiła, a gdy przerwała skręciła mu kark. Żałuję, że
ją zmieniliśmy. Była typowym młodym wampirem, który potrzebuje rozrywki.
- Co się z nią stało?
Wzruszyłem ramionami.
- Słuch po niej zaginął. Może
opuściła miasto? Nie wiem tego.
Nastąpiła cisza. Nie była to cisza krępująca. Przy tej
czuliśmy się normalnie i swobodnie. Nie potrzebowaliśmy używać słów, bo i bez
nich się rozumieliśmy. Minęło zaledwie parę dni, a ja czułem, jakby trwało to z
przynajmniej rok. Chciałem, żeby to wszystko się skończyło.
- Chciałabym, żeby było już
po wszystkim – wyznała Bonnie, jakby czytała mi w myślach. – Chcę żyć
normalnie…
- Trudno nazwać życie
normalnym skoro jesteś czarownicą i masz hybrydę, jako chłopaka.
- Nazwałeś się moim
chłopakiem – zdziwiła się.
- A nim nie jestem? –
zapytałem urażony. – Wspólna noc i rozmowy ci nie wystarczają?
- Oczywiście, że wystarczają!
– odparła i pocałowała mnie, kończąc temat.
- Powinnaś iść do Caroline.
Martwiła się o ciebie – dodałem.
- Masz rację. Widziałam to w
jej oczach, kiedy się przebudziłam – Jak wrócę, to pogadamy – cmoknęła mnie w
policzek i wyszła.
Zostałem sam. Jednak nie na długo, bo po kilku minutach
usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę.
Do środka weszli Nathalie i Peter.
- Nie chcemy przeszkadzać…
- Nie przeszkadzacie.
Wejdźcie.
Wkroczyli spokojnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Coś się stało?
- Nie… Chcieliśmy tobie
podziękować. Wam wszystkim – przemówiła Nathalie. – Wzięliście mnie ze sobą.
Gdyby nie wy, nie zobaczyłabym więcej Petera.
- A ja jej – dodał brunet.
- Dużo nie zrobiliśmy… Lena
uciekła.
- Odnajdzie nas sama.
- Nas?
- Zamierzamy pomóc. Chcemy
się jakoś odwdzięczyć.
- Peter jest w największym
zagrożeniu. Jeśli on zginie, przybędzie jakiś zmarły, który jest dla nas
niebezpieczny. A ty – zwróciłem się do Nathalie. – Będziesz zrozpaczona po
stracie Petera. Jeśli zginie jakiś pierwotny, zginą ci, którzy są z jego linii.
- Wszystkich, których
przemienił?
- Nie tylko. Dajmy przykład.
Jeśli ja zginę, zginą ci, których przemieniłem i ci, którzy oni przemienili i
tak dalej – wyjaśniłem.
- O Boże… - wyrwało się Nathalie.
– Masz rację. Musimy uważać. W takim razie, zajmiemy się chwilowo szukaniem
informacji o wiedźmach i innych rzeczach związanymi z tą sprawą.
- Dobrze – odparłem.
- Jeszcze raz dziękujemy za
pomoc.
- Nie ma sprawy. Kol
poczęstował was krwią?
- Tak – powiedzieli i wyszli.
Brałem ich pomoc za dobry znak. Miałem nadzieję, że Peter
nie narazi się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Jeśli zginie,
niebezpieczeństwo będzie dotyczyło mnie i moje rodzeństwo, a także resztę wampirów,
która stąpa po ziemi.
________________
Skończyłam wcześniej niż się spodziewałam ;) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Nie wiedziałam, czy wyszedł mi, bo w końcu napisałam go z perspektywy Klausa, dlatego czekam na waszą opinię :)
Chciałam was poprosić o to, byście skomentowali tego posta, wyraźcie swoje zdanie :3
Czekam na wasze komentarze z niecierpliwością!