środa, 1 kwietnia 2015

Podziękowania

Chciałam poświęcić ten skromny post, by każdemu podziękować. Gdyby nie Wy, ten blog by nie istniał. Nie pisałabym niczego. Pisząc dla Was, nauczyłam się wielu rzeczy. Na przykład, że nieważna jest liczba czytelników. Po co mi czytelnicy, którzy nie zawsze są szczerzy? Najlepsi są czytelnicy, którzy komentują każdy (lub niemal każdy) rozdział. Skąd to wiem? Z doświadczenia. Kiedy czytam Wasze opinie, czuję się trochę doceniana i wiem, że mam dla kogo pisać :) Gdy ich nie ma, nagle siły mnie opuszczają…

Więc tak... Chciałam przede wszystkim podziękować tym, co wytrzymali do końca: 

Julii Teresiak, Katerinie Petrovej oraz Naomi Stark

Wiem, że czekałyście na moje rozdziały. Wasze komentarze poprawiały mi humor i sprawiały, że chciałam pisać więcej. Motywowały mnie do dalszego działania i wymyślania czegoś nowego. Dziękuję Wam przede wszystkim za wytrwałość, bo gdyby nie ona, nie miałabym Was w gronie moich najlepszych czytelników <3 
Zostawialiście również swoje pomysły. Czasem je wykorzystywałam, czasem nie. Dziękuję za dzielenie się nimi ze mną.
Czytając wasze komentarze pod epilogiem, wzruszyłam się. Łzy spływały mi strumieniami po policzkach…
Dziękuję wam za wszystko <3

Nie zapomnę również o osobach, które komentowały pierwsze rozdziały. Mimo, że były to różne osoby, przy różnych rozdziałach, cieszyłam się, że ktoś je czyta.
Więc dziękuję.

Chcę także podziękować osobom, które dopiero będą czytały tą historię. Nie wiem, czy będą zostawiały jeszcze komentarze. Jeśli tak – będę o tym wiedziała, bo zamierzam wracać do tego bloga.

Co mam na myśli, pisząc, że zamierzam wrócić? Chcę zacząć od początku. Od pierwszego rozdziału będę wszystko poprawiała i rozwijała. Może dodam jeszcze jakiś ciekawy wątek? ;)
Dlaczego to robię? Naomi przekonała mnie, bym zrobiła z tej historii plik PDF. Jednak, żeby to zrobić, chcę, by ludzie czytali to od samego początku z chęcią.

Jeśli będziecie chcieli dostawać ode mnie poprawione fragmenty znajdziecie mnie tutaj:

e-mail: anka494296@wp.pl
nr GG: 52348440
ask: @anka494296

Jeszcze raz wszystkim dziękuję :*





niedziela, 1 lutego 2015

EPILOG cz. II

Specjalna dedykacja dla Natalii znanej jako Naomi Stark. Bez niej nie doszłabym do końca. Chcę żebyś pamiętała, że dzięki Tobie powstał ten epilog.
Twoja parabatai.
"I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci."
Jan Lechoń
'Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną...'
Klaus
Już jutro odbędzie się bal. Zaprosiłem wielu ludzi, rodzinę i innych… Caroline z Eleną wiadomość o balu przyjęły podobnie jak Kol i Katherine. Również były zaskoczone, ale poparły mnie i dały mi do zrozumienia, że pomysł jest dobry i chętnie mi pomogą, gdybym czegoś potrzebował. Lucy nadal wspiera mnie psychicznie, a ja radzę sobie coraz lepiej. Nie zabijam już ludzi. Czuję się dość dobrze, choć nie wiem, czy to nie przez to zamieszanie z imprezą. A pro po niej: Dr Frozen także zaprosiłem. Tak jak każdy może zabrać ze sobą osobą towarzyszącą.
Już od dwóch tygodni jestem w Nowym Orleanie. Atmosfera jest tutaj niesamowita, jednak nawet to nie pomaga odgonić moich myśli od Bonnie. Co by było, gdyby tu była ze mną? 
Kol
Nowy Orlean. Moje miasto rodzinne. Przywołuje mnóstwo wspomnień. Tych miłych i tych niezbyt przyjemnych. Mogę teraz stworzyć nowe. I to z Katherine. Jest tu dopiero drugi raz. Chcę, żeby była ze mną szczęśliwa. Pokażę jej miasto i będziemy się świetnie bawić. Ostatnio dużo przeszła, ale nie przyznaje się do tego. Po części ją rozumiem.
Chcę, żebyśmy mieli wspólną przyszłość. Wspólne życie. Chwile. I wspomnienia. Katherine jest dla mnie najważniejsza. Kiedy to sobie uświadomiłem? Gdy została porwana… Zrobiłbym dla niej wszystko. Boję się uczucia, którego do tej pory nie znałem - jest dla mnie zupełnie nowe.
Klaus radzi sobie teraz lepiej. Zdziwiłem się, że tak przeżył śmierć Bonnie. W końcu nie znał jej długo. Kiedy rozmawialiśmy, wyznał mi, że ją kochał. Był to dla mnie szok... Pierwszy miesiąc bez Bonnie był dla niego udręką. Zabijał ludzi o wiele częściej. Pił i z nikim nie rozmawiał. Po jakimś czasie wyszedł z pokoju i po prostu oznajmił, że wychodzi. Jego humor z dnia na dzień poprawiał się, aż w końcu opowiedział nam o balu. Dowiedziałem się również, że chodził i nadal chodzi do psychologa. Ten fakt zszokował mnie jeszcze bardziej. Nik cierpiał. I cierpi nadal. A ja nie wiedziałem jak mu pomóc.
Jutro bal. Katherine wyszła w poszukiwaniu butów do nowej sukienki. Miała wziąć ze sobą Caroline i Elenę, które przyjechały do Nowego Orleanu tydzień temu. Ja natomiast zabrałem swój stary-nowy garnitur. Nie miałem okazji go jeszcze założyć.
Zaglądam w telefon, sprawdzając, która godzina. Wybija 16:00. Wstaję i wychodzę, by spotkać się z Klausem. Chce ze mną porozmawiać, a ja muszę się kogoś poradzić.
Spotykamy się w barze pełnym ludzi. Zero wampirów. Zero wilkołaków. Odpoczynek od całego szaleństwa, w którym cały czas tkwimy.
- Kol – wita mnie skinieniem głowy. – Chciałem ci kogoś przedstawić – oznajmia, a ja dopiero zauważam ładną blondynkę o brązowych oczach, siedzącą obok niego. – Poznaj dr Frozen. Lucy, to jest Kol.
- Dużo o tobie słyszałam – mówi uśmiechnięta i podaje mi rękę.
- Ja również – uśmiecham się, podając jej rękę. Uścisk miała dość mocny i pewny. – Powinienem podziękować pani za pomoc bratu.
- Po pierwsze, mów mi Lucy. To raczej ja powinnam zwracać się do was ‘panowie’ – uśmiechnęła się uprzejmie.
Odwzajemniam uśmiech i patrzę na Nik’a.
- Zaprosiłem Lucy na bal, co wyjaśnia jej pobyt tutaj. Jest tutaj pierwszy raz.
Kiwam głową i zaczynamy rozmowę. Znajdujemy wiele wspólnych tematów. Lucy jest ciekawą osobą. Kiedy zostawia nas samych, pytam Klausa wprost, co uważa o moim planie.

Kilka godzin przed balem
Katherine

Już wkrótce bal. Czuję się dziwnie, wiedząc, że impreza zorganizowana jest dla Bonnie. Dla jej pamięci… Klaus zaskoczył mnie tym pomysłem, tak jak z resztą wszystkich. Czy pozytywnie? Sama nie wiem. Nie sądziłam, że Bonnie może dla niego tyle znaczyć. Musiał naprawdę się do niej zbliżyć.
Bonnie zginęła. Nie ma jej. Poświęciła się dla nas wszystkich, dla mnie również. Przecież to wszystko zaczęło się ode mnie. To ja dałam się porwać… Mimo, iż próbuję niczego po sobie nie poznać, szanuję pamięć o niej. Nie zapomnę jej. Gdyby nie ona, możliwe, że byłabym teraz martwa. To, co przeżyłam, kiedy zostałam porwana, zostawiło przykre wspomnienia.
Już za dwie godziny bal. Sięgam po czarną sukienkę, którą kupiłam w Mystic Falls. Jest krótka i ma niewielki dekolt. Rozszerza się w pasie, a kończy w okolicach kolan, choć i tak wydłużono ją z tyłu, by dotykała ziemi. Rękawy sięgają do łokci. Materiał jest bardzo delikatny. Na stopy wsuwam wysokie, czarne szpilki z wolnym palcem. Włosy upinam za uchem tak, by naturalnie opadały mi na lewe ramię. Spryskuję je odrobiną lakieru do włosów, chcąc utrwalić efekt. Paznokcie maluję na czarno, bez żadnych wzorów czy wariacji. Staję przed lustrem, robiąc lekki makijaż – przeciągam tuszem po rzęsach, wydłużając je, a na powiekach udaje mi się narysować delikatną, niemal niewidoczną kreskę. Usta muskam bezbarwnym błyszczykiem. Na prawym nadgarstku zapinam srebrną bransoletkę z serduszkiem, którą dostałam od Kola na ostatnie Walentynki. Moją szyję zdobi pasujący do niej wisiorek. Na uszy zakładam krótkie, drobne diamentowe kolczyki. Chwytam fiolkę z perfumami Gucciego i rozpylam je nieopodal. Wchodzę w pachnącą mgiełkę, na chwilę przymykając oczy. Znajduję jeszcze czarną kopertówkę ozdobioną błyszczącymi diamencikami. Sięgam po wcześniej przygotowaną maskę – pozłacana z rączką i piórami po prawej stronie. Mija pełna godzina, zanim jestem gotowa.
Postanawiam wyjść wcześniej, by pokazać się Kolowi dopiero na przyjęciu. Zależy mi na nim i zawsze starałam się zrobić na nim dobre wrażenie, co z pewnością mi wychodzi. W końcu jestem Katherine Pierce. Przetrwałam o wiele więcej niż niejeden wampir czy zwykły śmiertelnik. Pewna siebie i seksowna – to moje główne cechy i raczej nikt tego nie zmieni.
Schodzę po schodach do sali, w której odbędzie się bal. Przy wejściu umieszczono tablicę z rokiem urodzenia oraz śmierci Bonnie, a powyżej umieszczono jej zdjęcie. Uśmiechnięta wydaje się na nim taka beztroska. Ogromne pomieszczenie rozświetlają jasne światełka rozmieszczone równomiernie. Pod ścianą znajdują się okryte obrusami stoły, na którym umieszczone są drobne przekąski, poncz oraz niskoprocentowy alkohol.
Rozglądam się w poszukiwaniu kogoś znajomego. Po chwili zauważam Caroline, która mówi coś do mężczyzn z powagą. Nie ma jeszcze na sobie sukni. Jest zbyt zajęta dopinaniem wszystkich spraw związanych z balem na ostatni guzik.
- Katherine, co tutaj robisz? – pyta mnie, kiedy podchodzę do niej.
- Nie widać? Stoję. O to samo mogę spytać ciebie.
Prycha.
- Przygotowuję bal, jak widać. Klaus pozwolił mi pomóc – wzrusza ramionami. – Ale oni nie chcą mnie słuchać – wskazuje na mężczyzn, stojących obok nas.
- Została niespełna godzina do balu, a ty nie jesteś gotowa, Blondi – mówię. – Idź, a ja zajmę się tymi półgłówkami.
Patrzy na mnie zdziwiona.
- Mówisz poważnie?
- A nie? – przewracam oczami. – Dam sobie z nimi radę lepiej niż ty.
- Okay. – mówi niepewnie. Kieruje się w stronę wyjścia, ale odwraca się w ostatniej chwili. – Myślę, że Kol padnie z wrażenia jak cię zobaczy.
Marszczę brwi i odpowiadam tylko:
- Wiem!
Zwracam się w stronę mężczyzn. Zaczynam im wydawać polecenia, nie znosząc sprzeciwu. Podoba mi się rola organizatorki.

Bonnie
Przeglądam księgi ponownie. Kartkowałam je już wcześniej, ale chcę upewnić się, że niczego nie ominęłam. Już drugą godzinę ją studiuję i nic. Po chwili moją uwagę przykuwa zaklęcie na dole strony. Czytam je kilka razy, by upewnić się, że jest odpowiednie.
- Babciu! – krzyczę uradowana. – Mam zaklęcie! Możemy wrócić do domu! – podaję jej księgę z zaklęciem, kiedy staje w drzwiach. Czyta je uważnie i uśmiecha się blado.
Przytula mnie do siebie, by po chwili od siebie odsunąć. Patrzę w jej twarz i widzę, że coś jest nie tak.
- O co chodzi?
- Bonnie… Nie mamy tyle magii. Tylko jedna z nas może wrócić. Chciałam ci to powiedzieć wcześniej, ale nie miałam zamiaru odebrać ci nadziei.
- Ale… - próbuję zrozumieć sens słów, które właśnie wymówiła.
Patrzę na nią wstrząśnięta. Miałyśmy wrócić razem. Potrzebuję jej - jest dla mnie bardzo bliska… Mam wątpliwości, czy poradzę sobie bez niej.
Łzy bez mojej wiedzy zaczynają spływać po policzkach.
- To ty będziesz tą, która wróci – uśmiecha się i ściera mi kciukiem łzy.
Chcę zaprzeczyć, ale ona mówi dalej.
- To na ciebie czekają przyjaciele. To na ciebie czeka miłość. Może i jest wampirem i krzywdził ludzi, ale widzę jak na niego patrzysz. Twoje oczy mówią wszystko. Kochasz go.
- Wiem, babciu… - udaje mi się powiedzieć. – Kocham go…
Przytula mnie do siebie i szepcze mi do ucha.
- A ja myślę, że on kocha ciebie. Czas, żebyś wróciła, Bonnie. Musisz zdążyć na bal.
- Dziękuję – chwytam jej rękę i ściskam. Tak bardzo ją kocham.
- Jestem z ciebie dumna, kochanie.
Uśmiecham się słabo i nic nie mówię. Jestem jej wdzięczna, że była przy mnie tyle czasu. To w końcu od niej dowiedziałam się, że jestem czarownicą.
- Zabierzmy się za zaklęcie – mówię i zaglądam w księgę.
* * * * *
- Chwyć mnie za ręce – babcia podaje mi swoje dłonie, a ja łapie je posłusznie.
- Będę za tobą tęsknić, babciu.
- Ja też, Bonnie.
Patrzę jej w oczy i widzę w nich szczęście. Kiwa głową i zaczynamy wymawiać zaklęcie. Jest skomplikowane i dość długie, przez co każda z nas musi je przeczytać. Po kilku wersach wiatr się zrywa i rozwiewa nam włosy. Przyzwyczajone do tego czytamy dalej. Ostatnią linijkę wymawiam z zamkniętymi oczami. Gdy je otwieram, nie widzę już babci. Jestem sama.
Stoję na ulicy w jakimś mieście, które rozpoznaję niemal od razu. Nowy Orlean. Nie byłam nigdy w tym miejscu. Może tylko duchowo. Znam te ulice dość dobrze, dzięki zwiedzaniu ich, kiedy chodziłam za Klausem. Wiem, jak trafić na bal. Jednak nie mogę iść tam od razu… Mam na sobie stare spodnie i koszulę w kratę.
Szukam jakiegoś sklepu, w którym mogłabym wybrać sukienkę. Tylko jeden jest otwarty. Wchodzę niepewnie do środka i słyszę dzwonek, który zadzwonił nade mną. Za ladą stoi młoda dziewczyna, która wygląda na znudzoną. Jednak gdy mnie zauważa, na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Pomóc w czymś? – pyta od razu.
- Szukam sukienki. Na teraz – mówię.

Klaus
Bal trwa już dwie godziny. W moje oczy rzucają się jedynie ciemne kolory. Sam mam na sobie czarny garnitur podobnie jak wszyscy mężczyźni tutaj. Na twarzy mam prostą, czarną maskę z gumką. Nas trudniej rozróżnić od kobiet. One mają charakterystyczne sukienki i fryzury, a my zwykłe garnitury i maski. Orkiestra gra spokojny utwór, do którego pary kołyszą się.
Przyglądam się wszystkim, nie zauważając, że Lucy podchodzi do mnie ze swoją osobą towarzyszącą. Uśmiecham się szeroko, widząc, z kim przyszła. Wiedziałem, że jest z dziewczyną.
- Klaus, poznaj proszę Emily. Emily, to Klaus – ściskamy sobie dłonie i wymieniamy się powitaniem.
Emily jest przeciwieństwem Lucy - ma czarne włosy i niebieskie oczy. Mają jednak wspólne cechy. Obie są uprzejme i potrafią rozwinąć rozmowę. Razem wyglądają olśniewająco w swoich sukniach: Lucy – w brązowej, a Emily – w ciemnozielonej.
Poznaję wiele ludzi. Nie wszystkie imiona pamiętam. Szukam w tłumie Kola. Czy jest zdecydowany to zrobić? Osobiście wyraziłem swoją opinię i poparłem go. Poprosiłem go jednak, żeby nie robił tego od razu. Dlaczego? To chyba wiadome.
Gdy jakiś facet zaprasza Emily do tańca, ja proponuje to Lucy, która oczywiście się zgadza. Podaję jej ramię, które przyjmuje z chęcią i po chwili znajdujemy się na parkiecie. Kładę dłoń na jej talii i przyciągam ją trochę bliżej. Nasze kroki idealnie ze sobą współgrają. Taniec i muzyka pochłania nas całkowicie. Patrzymy sobie w oczy i uśmiechamy się. To dzięki niej czuję się lepiej, mimo śmierci Bonnie.
Kiedy piosenka dobiega końca, kłaniam się jej i podchodzę do stołu, przy którym zauważam Elenę i Caroline. Obie wyglądają uroczo. Elena ma na sobie granatową suknię bez dekoltu. Jednak ramiona są odsłonięte podobnie jak część jej pleców. Opinający materiał  idealnie podkreśla jej talię. Dół sukni rozszerza się i sięga do ziemi. Na rękach ma rękawiczki do łokci. Szyję jak zwykle zdobi wisiorek, który dostała od Stefana. Buty mają niewielki obcas. Włosy ma ułożone podobnie jak Katherine, tylko przerzucone są na prawą stronę. Na twarzy ma maskę z gumką, która podkreśla jej delikatne rysy i ukazuje jej brązowe oczy.
Caroline ubrana jest w długą do samej ziemi brązową suknię, podkreślającą jej krągłości, bez żadnych dodatków. Jej blond włosy spływają na jej ramiona. Na jej twarzy nie dostrzegam makijażu. Może to dlatego, że maska częściowo ją zakrywa.
Na początku wszystkich było trudno rozpoznać z powodu masek. Jednak teraz mogę to zrobić z łatwością.
Po chwili dołączają do nas Kol z Katherine. Jako para wyglądają świetnie. Pasują do siebie. Katherine wygląda niesamowicie w sukience, którą ma na sobie. Widzę, że Kol nie może oderwać od niej wzroku. Nie dziwię się mu. Uśmiecham się, wiedząc, co zamierza. Teraz jednak zaprasza ją do tańca. Katherine od razu chwyta jego ramię i ciągnie go na parkiet. Widać, że się kochają.
- Klaus… Pomysł z balem był świetny. I pomyśleć, że zrobiłeś to wszystko dla Bonnie – głos Eleny wyrywa mnie z rozmyślań.
- Była dla mnie ważna – marszczę brwi, myśląc, co jeszcze powiedzieć. – Myślę, że tak naprawdę była pierwszą osobą, którą pokochałem w ten sposób.
Elena kładzie mi dłoń na ramieniu i uśmiecha się ciepło. W jej oczach widzę smutek i współczucie. Straciła swoją przyjaciółkę, podobnie jak Caroline. Zostawiam je same i patrzę na tańczące pary. Wszyscy są tacy szczęśliwi. Mi do szczęścia brakuje Bonnie. A jej nie ma tutaj...
    Wzdycham cicho i biorę ze stołu jakiś napój, który wygląda najlepiej. Biorę łyk i od razu się krzywię. Spoglądam w stronę schodów, patrząc na nowoprzybyłe pary.
    Nagle w drzwiach pojawia się dziewczyna z ciemniejszą karnacja i brązowych włosach opadających na jej plecy. Wygląda nieziemsko i wyróżnia się spośród wszystkich tu obecnych. Przyszła sama. Przypomina mi Bonnie.
Niepewnie stawia kroki, schodząc po schodach w wysokich szpilkach pasujących do żółtej sukni, rozszerzającej się ku dołowi. Na jej szyi mieni się zloty wisiorek z diamentowym serduszkiem, które odbija w tej chwili tysiące barw. Uśmiecha się nieśmiało, mocno ściskając trzymany w dłoni uchwyt do cudownej, lekko zdobionej maski. Nie widzę jej twarzy, a oczy są ledwo widoczne z tej odległości.
Rozglądam się i widzę, że nie tylko ja się jej przyglądam. Twarze wszystkich obecnych na sali zwrócone są ku dziewczynie. Nie zwracając uwagę na ludzi, podchodzę bliżej, by przyjrzeć się nieznajomej.
    Kiedy znajduje się niemal na samym na dole, potyka się. Błyskawicznie znajduję się koło niej i ląduje w moich ramionach. Przyglądam się jej, a ta odsuwa minimalnie swoją maskę od twarzy. Zamieram. Przecież to niemożliwe. To nie może być ona... Patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami.
-Bonnie? - pytam niepewnie.
    Przecież ona nie żyje. Umarła w moich ramionach...
-Klaus. - szepcze.
Nie mogę uwierzyć, że ona żyje. Że jest tutaj na balu ku swojej pamięci. Znajduje się przytulona do mnie.
- Ty żyjesz... - stwierdzam.
Uśmiecha się nieśmiało i z powrotem zakrywa swoją twarz. Przygryza wargę, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Podoba mi się w twoich ramionach, ale mógłbyś mnie już postawić?
- Nie wierzę, że tu jesteś... - mówię i stawiam ją na ziemi.
Czuję wzrok wszystkich obecnych, ale nie obchodzi mnie to. Jest tu Bonnie. Żywa. I w dodatku wygląda nieziemsko.
- Szczerze? Ja również... - spogląda mi w oczy.
- Więc jak...? - pytam.
- Dużo do opowiadania... Możemy przełożyć tą rozmowę na trochę później...? Wszyscy się na nas patrzą.
     Śmieję się cicho.
- Jesteś jedyną osobą, która założyła taką suknie na bal ku pamięci pewnej Bonnie Bennett.
     Widzę jak wstrzymuje oddech, a po chwili powoli wypuszcza powietrze.
- Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że przyszłam. Wszyscy myślą, że nie żyję.
- Chciałaś dłużej trzymać mnie w nieświadomości? Wiesz jak się teraz czuję?
     Co prawda sam nie wiem, co czuję. Mam mieszane uczucia. Ale przede wszystkim jestem szczęśliwy, że żyje i stoi tu obok mnie. Mam ogromną nadzieję, że to nie jest sen. Byłby to zarazem najgorszy, jak i najlepszy sen, który kiedykolwiek bym miał.
- Jak? - słyszę jej pytanie. 
- Czuję się, jakbym wygrał na loterii. W tej chwili jestem najszczęśliwszym człowiekiem, wampirem czy wilkołakiem na świecie. 

Bonnie
Kiedy wymawia te słowa, czuję się, jakbym miała się rozpłakać że szczęścia. Moja babcia miała rację - kocha mnie. A ja jego. Zatrzymuję się i przytulam do niego. Pozwalam, by łza spłynęła po moim policzku. Mam gdzieś, że jesteśmy obserwowani... Nagle przypominam sobie o Elenie i Caroline. 
- Klaus... Możemy podejść do Caroline i Eleny?
- Nie musimy - odpowiada.
Odwracam głowę i widzę, że cała paczka wraz z Kolem i Katherine, zmierza w naszą stronę. Odrywam się od Nika i rzucam się Caro na szyję.
- Tak za wami tęskniłam...
- Bonnie? - pyta zaskoczona i widzę, że spogląda na Klausa. - Bonnie... Żyjesz. Ty żyjesz! I wyglądasz niesamowicie!! Jak to wszystko możliwe? - pyta zszokowana.
     Przytulam się także z Elena, Tylerem i Stefanem. Wszyscy są zadowoleni, że mnie widzą... Patrzę na wszystkich z uśmiechem i łzami w oczach. Zauważam, że niemal wszyscy goście wracają do swoich rozmów i tańca. Tylko niektórzy nadal rzucają w nasza stronę zaciekawione spojrzenie. 
    
     Opowiadam im, co się stało i jak spędziłam ostatni miesiąc. Tak jak ja nie mogą w to uwierzyć. Nagle wszyscy chcielibyśmy opuścić salę, by świętować mój powrót.
-Mógłbym zaprosić cię do tańca? - pyta Klaus.
     Odkąd mnie zobaczył, z jego twarzy nie znika uśmiech. Przez ostatni miesiąc rzadko go widywałam. Spojrzałam na niego z czułością.
- O co chodzi?
- Cieszę się, że się uśmiechasz. Przez ostatni miesiąc uśmiechałeś się tylko dzięki dr Frozen - kładę mu jedna dłoń na ramieniu, a druga przytrzymuje rączkę od maski. On kładzie mi swoje na talii i poruszamy się do spójnego rytmu piosenki...
- Tylko z nią o tobie rozmawiałem. To sprawiało, że te wszystkie wspomnienia wracaly..
- Oh.. Chciałabym poznać panią Lucy, gdy tylko skończymy tańczyć - uśmiecham się.
     Kiwa głową i przyciąga mnie bliżej. Przy nim czuję się bezpieczna.
    
     Lucy Frozen to jedna z najsympatyczniejszych osób, jakie miałam okazję spotkać. Nie dziwię się, że Klaus czuł się przy niej swobodnie. Przy niej każdy potrafiłby się rozluźnić. Pozytywnie zareagowała na to, kim jestem. Trochę zszokowana, ale nadal szczęśliwa, że Klaus znów będzie miał dobry humor.

Katherine
     Wszyscy powoli zaczynają się schodzić do domów. Kiedy zostajemy sami wraz z Klausem, Eleną, Stefanem, Caroline, Tylerem i Bonnie, Kol odchrząkuje i patrzy znacząco na brata, który kiwa zachęcająco głowa. Nie rozumiem, o co im chodzi aż do chwili.
     Kol klęka przede mną i wyciąga z kieszeni małe pudełeczko. Wciągam powietrze i patrzę na niego w szoku. Otwiera je, ukazując pierścionek z diamentem i chwyta moją lewą rękę.
- Katerino Petrovo chciałbym dowiedzieć się, czy zostałabyś moją żoną.?
     Czułam, że brak mi tchu. Nie spodziewałam się tego... Patrzę na twarze obecnych i jedynie Klaus nie wydawał się zaskoczony. Wracam wzrokiem do Koła i od razu odpowiadam.
- Tak. Wyjdę za ciebie.
     Wsuwa pierścionek na palec, wstaje i bierze mnie w objęcia. Słyszę oklaski i okrzyki reszty. Kiedy z powrotem stoję na ziemi, Kol bierze moją twarz w dłonie i składa na moich ustach namiętny pocałunek.
     Jestem szczęśliwa.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - mówię i wtulam się w niego.
****
Bonnie.
Razem z Klausem leżę w łóżku. Dzisiejszy dzień był naprawdę męczący. Jestem wyczerpana, ale zadowolona. Moja głowa leży na torsie Nika, który bawi się moimi włosami. Podnoszę się, by spojrzeć mu w oczy.
- Wiedziałeś, że Kol się oświadczy Katherine, prawda?
Potakuje.
- Cieszę się, że Kol znalazł kogoś dla siebie - mówi.
- Tak...
- Tak jak ja - przygląda mi się uważnie.
Otwieram szeroko oczy.
- Nie bój się, nie zamierzam się jeszcze oświadczać. Nadejdzie właściwy czas - całuje mnie we włosy. - Kocham cię Bonnie. Zawsze będę cię kochał.
- Ja też Klaus. Ja też.
________________
Skończone 1.02.15r. Czy jestem z siebie zadowolona? 
Nie wiem. Na pewno mogłoby być lepiej...
Czuję się dziwnie, bo to już koniec.. Płaczę i będę płakała za każdym razem, gdy będę czytała ten epilog.
Dzięki temu blogowi nauczyłam się bardzo dużo. Pisze lepiej niż na początku. Wystarczy porównać pierwszy rozdział z tym epilogiem.
Tak naprawdę chciałabym każdemu podziękować, jednak zrobię to kiedy będę miała czas (a raczej dzisiaj, biorąc pod uwagę że jest po północy) - osobny post z podziękowaniami dla wszystkich...
Przepraszam za wszystkie błędy, które się pojawiły...
Dziękuję Natalii za pomoc przy opisach sukienek <3
Chce poznać wasze opinie na temat tego epilogu i ogólnie bloga. Czym dla was był i czy będziecie do niego wracać?
Każdy kto komentował moje rozdziały i czekał jestem winna szacunek :)
Smutno mi, że to koniec, ale nic nie trwa wiecznie w naszym świecie prawda? :]
Czekam na wasze komentarze z niecierpliwością!
Rozbeczana Lexi B.

sobota, 3 stycznia 2015

EPILOG cz. I

Dzień po śmierci Bonnie
Bonnie

Otwieram oczy. Widzę błękitne niebo zasłonięte jedynie kilkoma chmurami. Wstaję i rozglądam się. Po chwili orientuję się, gdzie jestem. Stoję przed rezydencją Mikaelsonów. Otrzepuję spodnie i szukam wzrokiem Klausa. Musi być gdzieś niedaleko. Pewnie jest w środku, myślę. Ruszam w stronę budynku i wchodzę. Słyszę uniesione głosy, dobiegające z salonu. Niepewnie staję w progu. Widzę moich przyjaciół. Elena siedzi na kanapie wtulona w pierś Stefana i szlocha. Oboje wyglądają marnie, ale co mnie dziwi? Stefan również płacze. Caroline i Tyler wyglądają podobnie... Widzę również Kola i Klausa. Stoją obok siebie i o coś się kłócą. Jednak nikt nie zauważył mojej obecności. Marszczę brwi.
- O co chodzi? – pytam niepewnie.
            Odpowiada mi cisza. Żadnej reakcji. Nie wiem, co się dzieje, dopóki nie zauważam, co leży na drugiej kanapie. To moje ciało.
- Nie żyję… - mówię i nagle wspomnienia wracają.    


Miesiąc później
Klaus

Minął miesiąc odkąd zginęła Bonnie. Strata po niej zostawiła pustkę w moim sercu. Myślę, że znałem ją dobrze, choć tak naprawdę niewystarczająco. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. Co ja wygaduję?! Nie ma minuty, kiedy wspomnienia z nią nie zaprzątałyby mi myśli. Jej śmierć była i nadal jest dla mnie wielkim ciosem. Poświęciła się, by ratować mnie… By ratować nas wszystkich. Nie wiem, jak mam z tym żyć. Jedyne, co chciałbym się dowiedzieć, to czy jest szczęśliwa, tam gdzie trafiła.
Przez ostatnie tygodnie byłem sam. Nie chciałem żadnego towarzystwa… Zabijałem wielu ludzi. Niewinnych ludzi. Bonnie, by tego nie chciała, pomyślałem sobie wczoraj.
Myśl, że nigdy już jej nie zobaczę całkowicie mnie przeraża. Przez ostatni czas zatapiałem smutki w alkoholu… Jednak na nic. Wiem, że potrzebuję pomocy, dlatego postanawiam iść do psychologa. Czy to nie jest dziwne? Jestem pierwotnym wampirem i zamierzam iść do psychologa – człowieka. Nie interesuję mnie jednak, co pomyśli sobie o mnie Kol, czy Katherine. Chcę być lepszy, ale oni mi nie pomogą. Wizyta u psychologa może być moją ostatnią deską ratunku.


Stoję przy gabinecie pani psycholog dr Lucy Frozen. Mam jeszcze szansę na ucieczkę, jednak znika ona w chwili, kiedy drzwi otwierają się. Chłopak może w wieku szesnastu lat wychodzi, a za nim widzę szczupłą kobietę o blond włosach.
- Pan to pewnie Klaus – powiedziała ze spokojem, patrząc mi w oczy. Kiedy kiwam głową, dodaje. – Proszę wejść.
            Robi mi miejsce, więc szybko przechodzę obok niej i dostaję się do środka. Gabinet urządzony jest skromnie. Jedno biurko, krzesła, kanapa oraz kilka półek z poukładanymi alfabetycznie książkami.
- Niech pan usiądzie.
- Proszę mówić mi po imieniu – siadam na kanapie, a ona na krześle, które przysuwa niedaleko.
- Dobrze… Więc Klaus… Co cię tu sprowadza?
- Mam problemy. Miesiąc temu moja dziewczyna została zamordowana – mówię szybko. Nie chcę przeżywać tego ponownie, ale chyba będę musiał.
- Rozumiem – odpowiada. – Nie radzisz sobie bez niej?
- Brak mi jej – wyznaję. – Miałem ją chronić. Składałem jej obietnice, ale.. – nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. Lucy mnie wyręcza.
- Ale zawiodłeś. Nie spełniłeś ich.
- Tak.
            Przełykam głośno ślinę i próbuję jasno myśleć. Psycholog mnie nie zrozumie. Jest człowiekiem i nic nie wie o moim świecie.
- Nie możesz się zadręczać. Myślę, że tam gdzie teraz znajduję się twoja dziewczyna odnalazła spokój.
- Nie mogę… Po prostu nie mogę. Nie wie pani, w jakiej sytuacji się znajduję – mówię poważnie, choć głos zaczyna mi drżeć.
- Wyjaśnij mi.
- Nie uwierzy mi pani.
- Spróbuj.
            Więc próbuję. Mówię o wszystkim, nie omijam żadnych szczegółów. Przybliżam jej sprawy wampirów, czarownic… Lucy słucha mnie uważnie, marszcząc przy tym brwi. Trzyma w rękach notatnik i długopis, jednak nic nie zapisuje. Kiedy kończę, biorę głęboki wdech.
- No cóż. Miałam do czynienia z ludźmi, którzy wierzą w wampiry i w ogóle, ale nie byli tak przekonujący jak ty. Mówisz, że jesteś wampirem?
- Hybrydą. Mam w sobie wampira i wilkołaka.
- Możesz to udowodnić? – pyta niepewnie.
- Oczywiście.
            Przybliżam się do niej i próbuję wsłuchać się w bicie jej serca i pulsującej w jej żyłach krwi. Otwieram usta, kiedy czuję wysuwające się kły. Pokazuję jej właśnie swoją prawdziwą twarz. Jest zaskoczona. I przestraszona, bo jej serce bije bardzo szybko.
- Niech się pani nie boi. Przyszedłem do pani, bo czuję się pusty w środku. Chcę, żeby pani wyobraziła sobie, jak muszę się czuć. Bonnie była czarownicą i wiem, że nie żyłaby wiecznie razem ze mną, ale nie obchodziło mnie to wtedy.
- Przepraszam na chwilę – jąka się tylko i wstaje.
Chwyta telefon, leżący na biurku i wykręca numer.
-Eric?... Słuchaj, odwołaj moje następne spotkanie… Tak, wszystko w porządku… Tak, wiem, że Eve czekała na tą wizytę miesiąc. Jutro się z nią spotkam… Dzięki – odłącza się i odwraca się w moją stronę. – Spróbuję ci pomóc.

Kilka dni później
           
            Z Lucy spotykam się regularnie. Spotkania z nią trochę mi pomagają. Tłumaczy mi wszystko, co chciałem zrozumieć. Nie lituje się nade mną. Myśli razem ze mną i pomaga mi przetrwać. Przyswoiła się do myśli, że istnieją wampiry, wilkołaki i inne stworzenia nadprzyrodzone. Obiecała również, że nikomu o tym nie powie.
            Nikt nie wie, że chodzę do psychologa. Niedługo mogą zacząć coś podejrzewać, więc powiem im prawdę. Nie muszę z resztą się tłumaczyć. To moje życie.
            Wczoraj Lucy podała mi kilka pomysłów, dzięki którym poczułbym się lepiej. Szczególnie jeden mi się spodobał i zastanawiam się nad jego realizacją. Chciałbym wiedzieć, co sądziłaby o nim Bonnie, bo to głównie dla niej bym to zrobił.
- Więc myślisz nad realizacją jednego z planów?
- Tak.
- Już wiesz gdzie?
- Jasne. To nie był trudny wybór. Nowy Orlean.
- Piękne i ożywione miejsce – odparła.
- Wiem. To moje rodzinne miasto.
            Wspomnienia same mnie nawiedzają, na co się uśmiecham.

            Kiedy opuszczam gabinet Lucy, w głowie mam już opracowany plan. Jestem pewien, że pomysł, który chcę wcielić w życie, wypali. Już wkrótce zamierzam się nim podzielić z innymi. Z Caroline i Eleną również.
            Wchodzę do posiadłości w lepszym humorze. W salonie zastaję Kola, popijającego whisky i rozmawiającego przez telefon. Kończy rozmowę w chwili, gdy siadam na kanapie.
- Dobrze się czujesz? – pyta mnie, choć wiem, że niezbyt go to interesuję.
- Tak. O wiele lepiej.
- Przez ostatni miesiąc wydawałeś się taki zamknięty. A dzisiaj? Czuć od ciebie energię…
- To chyba dobrze, prawda? – pytam uśmiechnięty.
            Patrzy na mnie, marszcząc brwi.
- O co chodzi, Nik?
            Chcę właśnie odpowiedzieć, ale do środka wchodzi Katherine.
- Klaus? – pyta zaskoczona. – Już myślałam, że stajesz się zombie…
            Cała Katherine, mówi co myśli. Kręcę rozbawiony głową i patrzę na nich.
- Choć mam na razie tylko plan, chcę was zaprosić.
- Zaprosić? – pytają równocześnie. – Na co?
- Na bal. Bal maskowy w Nowym Orleanie – widzę ich zaskoczenie, które maluje się na ich twarzach, więc dodaję. – Ku pamięci Bonnie. Obiecałem jej kiedyś bal i chciałbym dotrzymać obietnicy, choć jej nie będzie.
-Oh… Tego się nie spodziewałam – powiedziała szczerze Kath. – Ale na pewno przyjdziemy. Będę miała okazję ubrać nową sukienkę.



Bonnie
           
            Nie jestem tu sama. Jest tu moja babcia, z czego bardzo się cieszę. To ona mnie tu sprowadziła. Mówi, że można wrócić, ale nie wiemy jeszcze jak. Szukamy rozwiązania przez miesiąc, lecz nic nie znajdujemy. Pociesza mnie, ale już tego nie potrzebuję. Chcę zrobić wszystko, by wrócić. Wrócić do Caroline i Eleny…i Klausa. Niemal całe dnie śledzę, co robi.
            Kiedy mówi o swoim pomyśle Katherine i Kolu, czuję się lepiej. Wiem, że o mnie nie zapomniał. Próbuję sobie radzić jak może. Widzę jego starania. Chodzi nawet do psychologa… To bardzo zaskakujące. Będę próbowała wszelkich sił, żeby wrócić.
- Bonnie – słyszę głos babci. - Nie rób tego.
- Czego? – pytam i patrzę na nią.
- Nie dawaj sobie nadziei..
- Babciu… To ty zawsze mi powtarzałaś, że nadzieja umiera ostatnia – uśmiecham się blado. – Wydostanę się stąd prędzej, czy później.
            Odwracam się z powrotem w stronę Klausa. Zadowolony opowiada o balu maskowym. Próbuję wyobrazić sobie siebie w jego ramionach na parkiecie. Wychwytuję kilka słów z ich rozmowy. „Nowy Orlean”, „ku pamięci Bonnie”, „Caroline i Elena”…

Gdybym znalazła tylko sposób, by wydostać się z tego miejsca....



~~~~~~~~~~~~~~~~

Pierwsza część epilogu dla Was ;3 
Wiem, że musieliście długo na to czekać, ale wena nie chciała mnie odwiedzać. Jeszcze szkoła, próbne egzaminy i święta... Bardzo przepraszam. 
Mam jednak dla was niespodziankę. W zakładce znajdziecie zwiastun do bloga, choć głównie nawiązuje do ostatniego rozdziału i epilogu ;) 
Czekam na wasze komentarze :* 
Pozdrawiam wszystkich :) 

środa, 24 grudnia 2014

ŚWIĘTA!!!!

Z okazji świąt chciałabym wam wszystkim życzyć wielu prezentów pod choinką i spełnienia marzeń! 

Żebyście byli zdrowi i szczęśliwi!
Byli zadowoleni z życia!
Ci co piszą niech wena ich często odwiedza! (nie tak jak mnie)
I oczywiście szczęśliwego Nowego Roku!!!!! <3 



Pozdrawiam! :)


P.S. Pierwsza część epilogu najpóźniej w przyszłym tygodniu!!! <3


niedziela, 26 października 2014

ROZDZIAŁ XXXI

* * *

         Po raz kolejny kłóciłam się ze Stefanem, o to, czy powinnam uczestniczyć w ostatecznym starciu.
- Idę z wami! – upierałam się. – Wy idziecie z Damonem. Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie, gdy wy wszyscy walczycie. Wezmę kołki i sztylety, przecież mnie szkoliłeś.
- Zaledwie tydzień – szepnął Stefan. – Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Jest nas dwoje – odparłam i skrzyżowałam ramiona na piersi. – I tak dobrze wiesz, że pójdę. Ja wiem dokładnie, gdzie leży obserwatorium. Nie dam zamknąć się w samochodzie.
- Porozmawiam o tym z pozostałymi – podszedł do mnie i pocałował mnie we włosy.
         Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego. Byłam pewna, że przy nim nic mi się nie stanie. Zawsze czułam się w jego ramionach bezpiecznie.

Klaus
        
 Miałem pewne wątpliwości, żeby Bonnie pojechała z nami. Dopiero otarła się o śmierć, a ta cholerna Lena coś na nią uszykowała. Jestem niemal pewien, że nie przyjdzie sama. Ostatnio prawie ją pokonaliśmy, a teraz będzie nas więcej. Jeszcze są Peter i Nathalie, jednak nie byłem pewny, czy będą walczyć. Wiem jedno: nie chcę, żeby przybył ktoś zaświatów, by mnie zabił.
- Klaus?  - spojrzałem na osobę, która przerwała mi w rozmyślaniu. Bonnie.
- Tak?
- Elena chce walczyć z nami… Boję się o nią. Ona jest człowiekiem – podeszła do mnie i usiadła na brzegu kanapy w jednym z pokoi gościnnym.
- Może powinna? I będzie chroniona przez Stefana – powiedziałem szczerze. Objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie. – Damon pewnie też ją ochroni. W końcu obu na niej zależy… 
- Wiem – przerwała mi. – I tak się boję. Boję się o wszystkich. O ciebie też, Klaus.
- Jestem nieśmiertelny, Bonnie. Nie wykończą mnie. Jedynie mogą skrzywdzić. Najważniejsze jest to, żeby Peter nie brał udziału, bo to może wszystko zepsuć – założyłem jej pasmo włosów za ucho. Czy kiedykolwiek zależało mi na kimś, tak jak na Bonnie Bennett? – Kiedy będzie po wszystkim zorganizujemy bal maskowy. Co ty na to?
- Byłam tylko na jednym balu maskowym… I nie było fajnie – oznajmiła. – Ale myślę, że ten będzie lepszy, bo będziesz tam ty.
         Jej uśmiech był olśniewający. Niestety rzadko go widywałem. Gdy wszystko się skończy, chciałbym ją zabrać do Nowego Orleanu – mojego rodzinnego miasta. Pytanie, czy ona będzie tego chciała na pewno?

Wieczór
        
O godzinie jedenastej wyjechaliśmy. Potrzebne nam były dwa samochody. W jednym byłem ja, Bonnie, Kol, Katherine oraz Damon, a w drugim Stefan, Elena, Caroline, Tyler i Nathalie. Tak, Nathalie zdecydowała się walczyć i zamierzała wygrać. Nie była starym wampirem, bo miała około stu lat, choć wyglądała na dwadzieścia.
         Jechaliśmy za czarnym audi, które prowadził Stefan. Elena kierowała go na zachód. Drugi kierował Kol. Ja razem z Bonnie i Damonem siedzieliśmy na tyłach. Splotłem swoje palce z palcami czarownicy, która zaciskała nerwowo usta. Damon patrzył w okno, nie przejmując się niczym. Zależało mu na Elenie. Inaczej by nie pojechał. Elena jednak kochała Stefana – wybrała jego.
         Droga nie trwała tak długo. Stanęliśmy przed dość wysokim, opuszczonym już budynkiem.
- Tym razem cię obronię – wyszeptałem do ucha Bonnie, kiedy wysiedliśmy z samochodu.
- Nie potrzebuję tego… Wolałabym, żebyś uważał na moich przyjaciół. Oni są dla mnie ważni.
- A ty jesteś ważna dla mnie – odparłem.
- Okay – powiedziała. – Pamiętaj tylko, że to co jest między nami nie jest pomyłką – uśmiechnęła się ciepło.
- Będę pamiętał – chwyciłem ją za rękę i poprowadziłem ją w stronę reszty.
- Skończyliście już wyznawanie miłości? – zapytał Damon z głupim uśmieszkiem na twarzy.
         Uśmiechnięty pokręciłem głową i zerknąłem na Bonnie. Jej policzki zaróżowiły się. Następnie spojrzałem na budynek, w którym wszystko mogło się wydarzyć.
         Weszliśmy do środka ze mną na początku i Kolem na końcu. Tak jak myślałem, Lena już na początek przyszykowała pułapkę. Gdy otwierałem drzwi w moim kierunku poleciała strzała. Złapałem ją w ostatniej chwili, unikając zniszczenia koszulki. Rozejrzałem się, ale nie zobaczyłem nic, co miałoby mi mówić o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Nie było za jasno, jednak wzrok wampirów były przystosowane do ciemności.
         Korytarz, w którym staliśmy był przestronny i pusty. Spojrzałem na Elenę, która rozglądała się.
- Gdzie teraz? – zapytałem.
- Prosto.
         I tak poszliśmy. Zatrzymaliśmy się przed ogromnymi drewnianymi drzwiami. Obejrzałem się przez ramię.
- Gotowi?
         Wszyscy pokiwali twierdząco głowami. Elena gotowa do walki z kołkami za pasem i sztyletami w dłoniach. Damon miał jedynie jeden kołek oraz substancje. Od razu domyśliłem się, że to werbena i tojad. Stefan wyposażony podobnie jak Damon. Każdy z obecnych posiadał broń, która mogłaby się przydać.
         Chwyciłem klamkę i nacisnąłem. Drzwi otworzyły się, a naszym oczom ukazała się wielka sala wybudowana na planie koła. Podłoga była drewniana a dach odsłonięty, ukazując nocne niebo.
         A na sali? Ludzie, a raczej wampiry i wilkołaki razem z Leną na czele. Nie wiem, ile ich było. Trzydziestu? A może pięćdziesięciu? W każdym razie nie zaatakowali od razu. Czekali na rozkaz Leny. Miała na sobie czarne jeansy, koszulkę i skórzaną kurtkę. Gdy nas ujrzała na twarzy pojawił się szeroki, szyderczy uśmiech.
- Przyszedł czas na ostateczne starcie – zaczęła.
- Daruj sobie te teksty – odezwał się Damon. – Daj się zabić i będzie po wszystkim.
         Dźwięk jej śmiechu rozległ się po pomieszczeniu. Słyszałem jakieś szepty wampirów i wilkołaków, którzy komentowali reakcję wiedźmy.
- Nie bądź śmieszny, Damonie Salvatore. Uprzedzano mnie i słyszałam o tym, że jesteś arogancki, ale nie myślałam, że aż tak – patrzyła na niego intensywnie.
- Mnie uprzedzano, że jesteś wredną suką i mi to wystarczy.
         Jej uśmiech znikł błyskawicznie.
- Cóż… Chętnie bym cię zabiła.
- Nawzajem – posłał jej krzywy uśmieszek.
         Nagle Lena klasnęła i na ten znak, stojący za nią wampiry i wilkołaki ruszyły do przodu. Wyciągnąłem z kurtki nóż i kołek. Od razu powaliłem pierwszego wampira. Nie wymagało to wielkiego wysiłku. Rozciąłem mu gardło, z którego po sekundzie zaczęła płynąć krew. Ciało nieśmiertelnego upadło najpierw na kolana, później na twarz, którą otoczyła kałuża jego własnej krwi.
         Po kilku minutach koło mnie leżały już trzy ciała, w tym dwa wampirów, jedno wilkołaka. Rozejrzałem się szukając Bonnie. Właśnie wymawiała jakieś zaklęcie nad wampirem, który z bólu odchylił głowę do tyłu. Poczułem, że na mojej twarzy pojawia się uśmieszek. Byłem z niej dumny.
         Wtedy od tyłu naskoczył na mnie jakiś pacan. Uwiesił mi się na szyi i próbował dusić. W błyskawicznie rzuciłem nim o podłogę, aż zajęczał.
- To był błąd – powiedziałem do niego i wyrwałem mu serce. Z westchnieniem opuściłem je i walczyłem z następnym.
         Szło nam dobrze, chociaż mieli przewagę liczebną. Nawet Elena radziła sobie nieźle. Właśnie wykonywała wykop między nogi wilkołaka, który nie zdążył zmienić się w wilka. Jęknął i upadł na kolana, gdy ta ogłuszyła go do nieprzytomności rękojeścią sztyletu. 
         Powaliłem następnego przeciwnika – młodego wilkołaka. Zadałem mu cios w szczękę i podciąłem pod nim nogi. Spadł, a ja sprawnym ruchem skręciłem mu kark.
         Nie zostało dużo wrogów. Może piętnastka? Obejrzałem się, szukając Leny, jednak nigdzie jej nie widziałem. Spojrzałem w stronę, gdzie niedawno stała Bonnie. Też jej nie było. Zakląłem pod nosem i ruszyłem w stronę uchylonych drzwi, które zobaczyłem po chwili.
         Kiedy wchodziłem, upewniłem się, że reszta poradzi sobie z resztą.
Bez wahania wszedłem do środka. Nikogo nie było. Rozejrzałem się i na podłodze, niedaleko następnych drzwi zobaczyłem plamy krwi…

Bonnie
         
         Widziałam jak Klaus sobie radzi. Nie musiał używać szybkości wampira, by mieć przewagę. Wiem, że zabijanie jest złe, ale w końcu walczyliśmy o swoje życie, prawda?
         Inni też sobie radzili. Elena wbijała kołek w serce wampira. Stefan stał za nią i walczyli jak para. Damon pokonywał właśnie przeciwnika nieopodal.
         Gdy kończyłam wymawianie zaklęcia nad kolejnym wampirem, poczułam ostry ból głowy. Ktoś pociągnął mnie za włosy. Próbowałam się wyrwać, jednak nic to nie dało. Nie mogła to być Lena – ona  nie miałaby tyle siły. Jakiś wampir. Uderzył mnie w twarz.
         Zaczęłam wymawiać nowe zaklęcie, lecz znów oberwałam. Tym razem w brzuch. Zaczęłam kaszleć i dusić się. Spojrzałam na osobę, która mnie trzymała i prowadziła gdzieś. Jakiś facet z łysą głową. Nie miałam szans z nim wygrać.
- Nie kręć się, czarownico. Lena sama chce się z tobą policzyć.
         Przypomniało mi się o sztylecie, który miałam schowany za paskiem. Jednak wolałam go wykorzystać w starciu z Leną. Gdybym wtedy go zaatakowała, nie miałabym gwarancji, że nie wyrwie mi go.
         Nadal ciągnął mnie za włosy, a ja ledwo za nim nadążałam. Zaprowadził mnie do pomieszczenia, które wyglądało na magazyn. Na krześle przy biurku w rogu siedziała Lena. Uśmiechnęła się do wampira.
- Dziękuję, Thomas. Możesz już iść.
         Thomas puścił mnie, a raczej wyrzucił do przodu, tak, że upadłam na podłogę. Jęknęłam z bólu i próbowałam wstać. Udało mi się to po dłuższej chwili.
- Bonnie, myślałam, że jesteś godniejszym przeciwnikiem.
- Nie myślałam, że jesteś aż taką suką – syknęłam.
- Zdarza się – wzruszyła ramionami.
         Byłam na nią wściekła. To przez nią moi przyjaciele teraz walczą i pomagają mi, choć mogą umrzeć. Przez nią narażają się na niebezpieczeństwo.
         Wstała i podeszła do mnie. Wykorzystałam okazję i uderzyłam ją pięścią w nos. Od razu trysnęła krew. Przyłożyła rękę do twarzy, a gdy zwróciła z powrotem na mnie uwagę, w jej oczach dostrzegłam zaskoczenie i złość.
- Jak śmiesz! – krzyknęła.
- Ładnie ci w czerwonym – uśmiechnęłam się zwycięsko.
         Wykonała ruch ręką, co spowodowało, że wyleciałam przez drzwi i uderzyłam o ścianę. Z trudem łapałam oddech. Usłyszałam stukot jej obcasów. Za szybko się ucieszyłam.
- Miło byłoby zabić tą twoją przyjaciółkę Elenę. Gdy odwiedziłam ją we śnie była taka przestraszona i zdezorientowana – mówiła zadowolona.
         Wyciągnęłam sztylet i rzuciłam go w nią. Chybiłam. Przeklęłam pod nosem. Miałam jeszcze inną broń - zaklęcia.
         Zdenerwowałam się. Nie mogła skrzywdzić moich przyjaciół. Nie mogłam jej na to pozwolić! Z trudem wstałam i z zawziętością, której po sobie nie poznałam, zaczęłam wymawiać zaklęcie. Ogień pojawił się wokół niej. Płomienie były na początku małe.
- Phoematos manex un domo hax fero adiuvex  - powtarzałam te słowa raz za razem, z coraz większą zawziętością.

Lena zaczęła krzyczeć i próbowała mi przerwać, jednak na nic. Ogień stawał się coraz większy. Używałam siły, która mi została. Chwilę później zobaczyłam Klausa, który stał i szukał mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się ciepło, a później poczułam ostry ból w piersi i upadłam na podłogę.
         Z przymkniętych powiek widziałam, jak Klaus wyrywa serce Leny z jej ciała i opuszcza je na ziemię. Nie wiem, co mi się stało. Wiedźma musiała rzucić we mnie sztyletem. Chwilę później znalazłam się w ramionach Klausa, który z czułością pocałował mnie we włosy
- Bonnie, patrz na mnie. Błagam, Bonnie… Nie umieraj, proszę, nie teraz… - jąkał się. Umierałam? Najwidoczniej.
- Klaus – wyszeptałam. Nie miałam już siły. Większość straciłam na zaklęcia, jednak chciałam mu powiedzieć kilka rzeczy. 
Spojrzałam na niego, ale widziałam tylko zamazaną twarz. Poczułam, że płacze. Tak jak ja.
-Klaus – powiedziałam jeszcze raz – Opiekuj się… moimi przyjaciółmi – każde wypowiedziane słowo stawało się dla mnie coraz większym problemem.
- Będę, Bonnie, będę… Nie umieraj, nie teraz. Nie gdy cię potrzebuję, gdy stałaś się dla mnie całym światem. Proszę… - słyszałam żal w jego głosie. Powiedział, że jestem dla niego całym światem. Cieszyłam się, że mam dla kogo umrzeć. Uśmiechnęłam się słabo.

         Zdobyłam się na ostatni oddech i wyszeptałam.
- Kocham cię…

- Ja ciebie też! – krzyknął z rozpaczą, a mój ból znikł...


_______________________

Udało mi się wyrobić z nowym rozdziałem :)
Co sądzicie? Sama nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale już się stało...
Proszę was o szczere opinie ^^
Co do waszych ostatnich komentarzy, było mi bardzo miło, kiedy je czytałam. Cieszę się, że ktoś nadal czyta tego bloga.
Co do tego, czy będę pisała opowiadanie o Klausie i Katherine to jeszcze nie wiem. Nie jestem do tego przekonana. Obecnie pracuję nad innymi opowiadaniami :) Jeśli miałabym zakładać nowego bloga, myślę, że zrobiłabym to na święta. Może zaliczyłoby się to jako prezent świąteczny dla was?
Więc nie martwcie się, powrócę!
Myślę, że napiszę jeszcze do tego bloga epilog, który podzielę na dwie części :3
Pozdrawiam Was wszystkich <3

Zapraszam was na bloga mojej koleżanki! Zależy jej na obserwatorach! :3
Never Give Up

sobota, 18 października 2014

ROZDZIAŁ XXX

         Spojrzałam na nią z podziwem. Naprawdę. Zaskoczyła mnie swoją odwagą. No dobra, nie mówiłam serio. Nie rozumiałam jej ani trochę. Po co jej to? To może być niebezpieczne, a ona jest jedynie czarownicą.
- Pytanie, jak doprowadzić do ostatecznej walki? – zapytał Kol.
         Kol się z nią zgadza? Ugh… Nadal jednak utrzymywałam kamienną twarz.
- Możemy dać jej znać we śnie, który ona nam naśle – zaproponowała czarownica.
- Myślę, że to może zadziałać. Każdemu, komu przyśni się coś, co mogłoby być związane z Leną, niech da jej znać w jakiś sposób znak, że czekacie na ostateczne starcie. Kto jest za?
Wszyscy podnieśli ręce na znak zgody, niepewni swojej przyszłości. Przyjrzałam się im i uśmiechnęłam się krzywo. Bali się. Tak bardzo się bali... Widziałam to w oczach wszystkich. Nie każdy jednak martwił się o siebie. Nie powiem, żeby nie przerażała mnie możliwość śmierci, bo w końcu wiele lat uciekałam od Klausa, ale świadomość, że Kol będzie ze mną, odstraszała wszelkie demony.

Kilka dni później

Elena
Drogi Pamiętniku,
Od tygodnia nie dostałam żadnych wieści od Bonnie. O Caroline nawet nie wspomnę. Przecież niemożliwe, żeby tak nagle postanowiły przestać się do mnie odzywać! Dzwoniłam do nich, jednak one nie odbierają. Mam świadomość, że coś mi umyka, że coś niebawem się wydarzy. Czuję to. Wierz mi lub nie, ale właśnie tak wygląda moje życie - ciągłe niebezpieczeństwa, walki, śmierci... Tak, w tym temacie bez wątpienia jestem znawcą. Stefan wysłuchuję moje myśli. Niedługo stwierdzi, że mam paranoje, a to przez to że dużo przeszłam. Damon natomiast jest taki jak zawsze - udaje, że nic go nie interesuje, choć ja wiem, że jest inaczej. Mam wrażenie, że wszyscy traktują mnie jak dziecko. Nikt nie traktuje mnie poważnie. Dlatego właśnie tęsknię za swoimi przyjaciółkami - choćbym zwariowała, one i tak miały być ze mną. Idę spać. Jestem pewna, że Damon wróci niebawem, a nie chciałabym się z nim spotkać. I tak ostatnio panuje między nami dziwne napięcie...
* * *
Przez chwilę wpatrywałam się w swoje zapiski, przesuwając palcem po kartce, jakby w zamyśleniu. Znowu to robiłam - zwierzałam się swojemu papierowemu przyjacielowi, bo nie wiedziałam, z kim mogłabym podzielić się tymi przemyśleniami. Nie miałam odwagi, żeby znów zadzwonić do Bonnie. Jeśli się do mnie nie odzywa, to na pewno ma powody, ale mogłaby mi wysłać choć jedną głupią wiadomość, że z nią i Caroline wszystko w porządku. Martwię się i mam jednak nadzieję, że nie zrobią nic głupiego... Bo wtedy się policzymy. Zatrzasnęłam notatnik i schowałam go tam, gdzie zawsze - pod lekko osuniętą deską podłogi, podważonej zawczasu pilniczkiem do paznokci. Nikt nie wiedział, gdzie "zakopuję" swój skarb. Nawet Stefan. Ten sekret zabiorę ze sobą do grobu. Nigdy nie pozwolę, by wszystkie moje sekrety ujrzały światło dzienne. A było ich tak wiele... Wzięłam szybki prysznic, po czym umyłam zęby i wsunęłam się w najmniej atrakcyjną koszulę nocną, jaką znalazłam w swojej garderobie. Chciałam spokojnie przespać całą noc, a na pewno znalazłby się ktoś, kto chętnie pokrzyżowałby moje plany. Dopiero wtedy położyłam się do łóżka. Długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam, kiedy wrócili, ale postanowiłam udawać, że śpię. Nie odezwałam się ani słowem. Poczułam, jak Stefan poprawia mi kołdrę i całuje mnie w czoło, po czym zajmuje miejsce u mojego boku, szepcząc do siebie jedno zdanie, brzmiące jak "Nie możesz się dowiedzieć, kochanie". Postanowiłam nie roztrząsać tego tematu. Miałam swojego wampirskiego anioła stróża. A nawet dwóch, chociaż ten jeden w zupełności mi wystarczał. Nawet, jeśli czasami traktował mnie jak małe dziecko i nie mówił mi całej prawdy. Wiem, że się o mnie troszczy, ale chciałabym też sama dbać i decydować o sobie.
***
Byłam w starym obserwatorium. Tak przynajmniej mi się wydawało. Naprzeciwko mnie stało lustro, chociaż jego odbicie nie przedstawiało mnie. Ukazywało bowiem pewną kobietę, której nigdy wcześniej nie widziałam… Nie mogłam powiedzieć, że była brzydka. Szczerze mówiąc, jej brązowe włosy i zielone oczy dodawały jej uroku. Kiedy przemówiła, jej głos brzmiał nienaturalnie, wzmocniony był mocą.
- Oto wasze pole bitwy. Nie mogę się doczekać, co się tu wydarzy. I pozdrów Bonnie - słyszałam, że umknęła śmierci... tym razem. Mam specjalną niespodziankę dla tej małej czarownicy. Jutro w nocy.
Wzdrygnęłam się, a ona uśmiechnęła się z satysfakcją. Musiałyśmy wyglądać komicznie. Byłyśmy jedną osobą. Wizja zaczęła się rozmywać. Kobieta rzuciła mi na pożegnanie tylko jeden rozkaz. Brzmiał on:
- To ty ich tu sprowadzisz.
Wreszcie się rozpłynęła w powietrzu. Wyprostowana usiadłam na łóżku. Stefan momentalnie się przebudził. Łzy strumieniem ciekły po moich policzkach. Chyba nawet się osmarkałam.
- Co się stało, kochanie? - zapytał czule mój stróż i - nie przejmując się moim wyglądem - objął mnie ramionami, przyciągając do siebie.
- Sen - powiedziałam tylko. Zrobił się biały jak kreda, o ile było to mo

żliwe w przypadku wampira.
- Nie zasnę już. Wiesz, co mi się śniło, prawda? - w skupieniu pokiwał głową. – Musimy później powiadomić Bonnie. Nie wiedziałam, że była bliska śmierci… - momentalnie oczy wypełniły mi łzy.
         Kiedy spływały po moich policzkach, Stefan scałowywał je delikatnie. Zrobiłam krok dalej i przycisnęłam swoje usta do jego. Objął moją twarz, a ja rozpięłam mu pierwszy guzik od koszuli, którą miał na sobie.
Wiedział, o co mi chodzi i zaśmiał się cicho, po czym lekko pchnął mnie na plecy. Oparł się na rękach i przez chwilę po prostu patrzał mi w oczy. Był piękny i – choć to wiadome – podziwiałam go i kochałam. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej.
Nie znosiłam, gdy przedłużał wszystko, tak jak teraz. Posłał mi pełen satysfakcji uśmiech i - ku memu rozczarowaniu - wstał. Powoli przechadzał się po pokoju, nie zrywając kontaktu wzrokowego między nami. Podszedł do malutkiej, pokojowej biblioteczki i lekko szarpnął jedną z książek. Moim oczom ukazał się mały, ale dobrze zaopatrzony barek. Złapał za pierwszą z brzegu lampkę i napełnił ją dobrej klasy białym winem. Pierwszy raz widziałam, żeby pił coś innego niż whisky. Postawił ją na nocnej szafce. Był tak blisko... i nadal nic nie robił. Miałam ochotę warknąć na niego z frustracji. Dobrze, że tego nie zrobiłam. Pochylił się nade mną i po mału zaczął zsuwać ze mnie koszulkę. A niech go diabli! Był wampirem czy nie? Robił wolniej to, co powinien robić szybciej... Ale najwyraźniej to było jego celem. Pozbywając się jedynej części mojej garderoby, zaledwie mnie dotykając. Leżałam na łóżku, a on delikatnie przesuwał dłonią nad moim ciałem. Nie dotykał mnie, ale i tak czułam jego ciepło. Jęczałam cicho z frustracji i emocji, które były ukryte wewnątrz mnie. Prosiłam, by się nade mną zlitował. Miał gdzieś moje prośby. Po chwili przerwał pieszczotę. Wyprostował się i sięgnął po trunek stojący na szafce. Upił niewielki łyk i nachylił się nade mną. Nareszcie... - pomyślałam przedwcześnie. Znowu mnie zaskoczył. Całując mnie, napełnił moje usta alkoholem. Zaśmiałam się. Stefan był z siebie dumny.
- Skutecznie zajęta? - zapytał.
- Tak jest, sir - odpowiedziałam ze śmiechem.
Pokiwał głową z uznaniem. Rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili w drzwiach stał Damon w czarnej koszuli i dżinsach. Pisnęłam i zasłoniłam się szybko prześcieradłem.
- Damon! Masz trzy sekundy, żeby wyjść z pokoju, w przeciwnym razie... - zagroził Stefan.
 - Zrozumiałem, szeryfie! - odparł i podniósł ręce w geście poddania się. - Jeżeli wreszcie skończyliście, świntuchy, to pragnę oznajmić wam, że mamy gości, którym wcale nie podobają się dźwięki, jakie wydajecie – i wyszedł tak po prostu.
Cholera! Myślałam, że spalę się ze wstydu. Szybko się ubrałam, a Stefan klął cicho pod nosem na siebie, że nie słyszał przybycia gości, choć nie obwiniałam go za to. Zeszliśmy na dół. Po kolei mierzyłam wzrokiem każdego z naszych gości. Bonnie. Klaus. Caroline. Tyler. Kol... i Katherine. Syknęłam wskazując na tą ostatnią.
- A ta co tutaj robi?
Pierce spojrzała na mnie z wyższością.
- A jak myślisz? Na pewno nie przyszłam tu po to, żeby słuchać jęczącego koncertu w twoim wykonaniu. - Zarumieniłam się. Rozbawiło ją to. - W każdym razie dziękuję, dawno się tak nie ubawiłam.
- Do rzeczy, Katherine - warknął Stefan. Ukłoniła się.
- Wiedźma wam powie.
Wszystkie pary oczu zwróciły się ku Bonnie, a ta podeszła i mnie objęła, mówiąc mi, jak bardzo za mną tęskniła i jak się o mnie martwiła. Następna przywitała się ze mną Caroline. Dopiero potem Bonnie zaczęła mówić. Nie zwracałyśmy uwagi na wampirzycę, która z przejęciem opowiadała Kolowi, jak bardzo chce się jej rzygać jak na mnie patrzy.
- Sprawa jest nieciekawa. Stefan i Damon nie chcieli cię w to mieszać, ale Lena najwyraźniej nie jest tak dobroduszna jak oni - stwierdziła czarownica i spojrzała na Klausa z nadzieją na to, że to on przejmie tą opowieść. Złapał ją za rękę i zaczął mówić.
- Bonnie wyczuła, że coś jest nie tak, kiedy wieczorem wszyscy graliśmy w scrabble...
- Wygrałabym, gdyby mi nie przerwano - wtrąciła Kath, patrząc na nich z wyrzutem niczym dziecko, któremu odebrano zabawkę.
- Zamknij się i pozwól mu skończyć - warknął na nią Damon. Uśmiechnęła się tylko i pokazała mu środkowy palec. Odpowiedział jej prychnięciem.
- No więc, jak juz mówiłem, nim mi przerwano - podjął ponownie Klaus - ta oto mała osóbka o wielkiej mocy coś wyczuła. I zrozumiała, że to ty jesteś tego celem, Elena. Zrozumieliśmy, że to kolejny sen - kiwnęłam głową. - Dlatego tu jesteśmy.
- Opowiedz, co się stało - podpowiedział mi Kol. Zaczęłam więc opowieść, kończąc ją stwierdzeniem, na które wszyscy czekali. - Kazała mi przyprowadzić was do starego obserwatorium. To tam ma się odbyć ostateczne starcie. Jutro w nocy.
         Ten dzień wszyscy spędziliśmy w posiadłości braci Salvatore, omawiając strategię, na noc. Jednak nie przeszkodziło mi w wspólnej rozmowie z Caroline i Bonnie, które poprosiłam – jak nauczycielka – do innego pokoju.
- Po pierwsze do cholery, czemu nie powiedziałaś, że niemal zginęłaś!? – nie owijałam w bawełnę.
         Caroline przygryzła wargę i spojrzała na czarownicę współczująco.
- Nie chciałam cię martwić. A w ogóle nic mi już nie jest. Klaus mnie uratował – wyjaśniła.
         Zatkało mnie. Czyżby teraz dla niej był ważniejszy Klaus?
- Klaus? – wyszeptałam. Gdy skinęła głową, kontynuowałam. – Dobrze, ale następnym razem nie martw się o mnie i informuj o wszystkim na bieżąco. Boję się o was. Nie wiedziałam, że to aż tak niebezpieczne! – spojrzałam na Caroline. – To się dotyczy was obu. Macie wszystko mi mówić. Nieważne, czy to dobre wieści, czy nie, ale jestem waszą przyjaciółką.
- Wiem, Eleno. Chciałyśmy cię chronić i nie wciągać w to – odparła szczerze Caroline.
         Uśmiechnęłam się słabo.

- Cieszę się, że nic wam nie jest. Co ja bym zrobiła, gdyby was zabrakło? 


__________________

Ta dam! Wróciłam do was z rozdziałem :) Mam nadzieję, że czekaliście na mnie ;)
Rozdział podoba mi się bardzo, dzięki mojej przyjaciółce - Natalii, która pisała go ze mną i wpadała na pomysły o wiele lepsze niż moje <3 To ona pomogła mi i domagała się więcej. Była dla mnie motywacją :3
Jestem ciekawa, czy zauważycie jej ogromny talent, który - według mnie - powinna wykorzystywać :) Możecie jej podziękować za ten rozdział, bo ja dodałam do niego tylko trochę.
Niestety mam też dla was wiadomość (nie wiem czy dobrą, czy złą) - niedługo zakończę pisanie tego bloga. Zostało mi do napisania 1-2 rozdziały oraz Epilog, który chciałabym, żeby wyszedł jak najlepiej!
Nie wiem, czy wrócę do bloga o Klausie i Katherine... Jednak chciałabym nadal pisać i chyba dzielić się z wami moimi niewypałami :P
To chyba będzie na tyle. Jeśli macie jakieś pytania - pytajcie, a odpowiem. Jak zawsze czekam na wasze opinie, które wyrażacie w komentarzach <3
Pozdrawiam i dziękuję ^^

niedziela, 20 lipca 2014

Liebster Blog Award

"Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę'. Jest przyznawana też blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwości do ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

 Dziękuję za nominację Alicja Czerniawska

Pytania:
Ile masz lat?
We wrześniu 15 J
Co sądzisz o swoim blogu?
Hm… Mam niską samoocenę, dlatego uważam, że mógłby być lepszy. Sądzę, że zbyt szybko zdecydowałam się na prowadzenie go. ;)
Masz jakieś hobby?
Jasne, chyba jak każdy. Kocham czytać książki, bo mogę oderwać się od rzeczywistości. To dzięki nim zaczęłam pisać. Lubię również grać w siatkówkę (gram jako rozgrywająca) oraz rysować ;)
Jaką postać z „The Vampire Diares” najbardziej przypomina ciebie?
Trudne pytanie. Niezbyt wiem, kogo przypominam. To powinnam zostawić wam do oceny ;)
Jakiego gatunku muzyki słuchasz?
Kiedyś słuchałam rapu, jednak to już przeszłość. Słucham naprawdę różnej muzyki… Moi ulubieni wykonawcy: Hurts, Kim Cesarion oraz Simon Curtis <3
Jaki gatunek filmowy jest Twoim ulubionym?
Uwielbiam oczywiście fantastykę :3 ale oprócz tego często oglądam filmy taneczne typu Step up i Honey2
Co sądzisz o moim blogu?
Według mnie sam wygląd twojego bloga zachęca do przeczytania. Podoba mi się, jak piszesz i prowadzisz dialogi ;3 Wszystko można z łatwością zrozumieć J
Masz jakieś uzależnienia?
Przyznam się. Jest ich kilka:
* czytanie książek (we wakacje tygodniowo 3-5)
* oglądanie seriali (TVD, TO, zaczęłam OUAT)
* piszę nałogowo sms-y xD
pewnie o czymś zapomniałam :P
Co lubisz najbardziej czytać?
Książki fantastyczne. To one pomagają mi wyobrazić sobie niemożliwe i przenieść się do świata, który pod wieloma względami różni się od szarej rzeczywistości.
Podaj linki do 3 ulubionych blogów
- twój ;) http://mysticfallskrainamarzen.blogspot.com/
- http://jedna-twarz-dwa-zycia.blogspot.com/
http://always-and-forever-my-own-story.blogspot.com/
Z jakiego miasta jesteś?
Jarocin :D Według mnie niezbyt ciekawe ;] Znane z corocznego Festiwalu, który w tym roku dzisiaj się kończy.


Blogi, które nominuję ;)

Niestety nie nominuję więcej blogów, gdyż niektóre zostały usunięte, a z innymi zalegam... :c

Moje pytania:
1 Ile masz lat?
2 Czytasz książki? Jeśli tak, jakie są twoimi ulubionymi?
3 Jakie stworzenia fikcyjne podobają Ci się najbardziej i dlaczego? Np. wampiry.  
4 Czego się boisz?
5 Twoje marzenie?
6 Co lubisz robić poza pisaniem?
7 Ulubiony piosenkarz/piosenkarka/zespół?
8 Jeśli mogłabyś, co zmieniłabyś w swoim życiu?
9 Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
10 Ulubione filmy i seriale?
11 Jeśli czytasz mojego bloga, co o nim sądzisz? 

Pozdrawiam wszystkich!

sobota, 12 lipca 2014

ROZDZIAŁ XXIX

Z perspektywy Klausa


         Nie zwracałem już uwagi na nic… tylko na Bonnie. Widziałem jak odskakuje na bok i słyszałem ostatnie wystrzały. W głowie miałem jedynie najgorsze scenariusze. Czy dostała? Czy żyje?
         Zobaczyłem, że jej ciało leży na podłodze nieruchomo. Jakby nieżywe… Ale musiałem wierzyć, że żyje. Kiedy podbiegłem razem z Kolem, błyskawicznie wziąłem brunetkę w ramiona. Spojrzałem na jej nogę. W spodniach na udzie widniała niezbyt duża dziura. Dostała… Kula utknęła w jej ciele, a z rany ciekła krew. Nie czekałem chwili dłużej. Najdelikatniej jak potrafiłem, wyciągnąłem nabój z jej nogi. Wcześniej jednak musiałem rozedrzeć nieco spodnie. Kol tymczasem przyłożył palce do jej szyi, by wyczuć tętno. Pokiwał głową i oznajmił.
- Jeszcze żyje, ale ledwo oddycha…     
         Nie wiedziałem, co zrobić. Myślałem tylko. Czy to możliwe, że pokochałem ją tak szybko? Bonnie, czarownica, na którą uwagi wcześniej nie zwracałem… Czy stała się nagle dla mnie taka ważna? Jedna wspólna noc, ostatnie kilka dni, które spędzaliśmy razem… Czy to możliwe?
- Dam jej swoją krew… - szepnąłem.
- Jeśli umrze zmieni się w wampira. Nie chciałaby tego – odparł mój brat.
- Jest szansa, że przeżyje –głos zabrzmiał ostrzej, niżbym chciał.
         Nie słuchając, co ma więcej do powiedzenia przegryzłem swój nadgarstek. Niemal natychmiast wypłynęła z niego krew. Przyłożyłem go szybko do ust Bonnie, by rana się nie zagoiła. Płyn wpływał do jej ust, ale niektóre krople spływały po jej podbródku. Gdy uznałem, że tyle krwi jej wystarczy, oderwałem rękę. Moja jak i jej rana zasklepiły się w kilka sekund.
         Po paru minutach usłyszałem, że jej serce bije głośniej i wyraźniej. Jej klatka piersiowa unosiła się wyżej niż wcześniej. Poczułem ulgę, więc odetchnąłem. Przeżyła. Oddychała. Nie zmieniała się w wampira. Spojrzałem na Kola.
- Musimy ją zabrać.                              
- A co z Nathalie i tym chłopakiem? – zapytał.
         Zupełnie o nich zapomniałem. Spojrzałem pod ścianę, tam gdzie teraz siedzieli. Blondynka uśmiechała się krzywo i opierała się o zdrowe ramię swojego chłopaka. On natomiast głaskał ją po włosach.
- Niech idą z nami. Wątpię, żeby Lena ustąpiła. To nie jest koniec.– stwierdziłem, a po chwili dodałem. – Pomóż wziąć jej Petera. Ja zajmę się Bonnie.
         Kol skinął tylko głową. Podszedł spokojnie do pary i zamienił z nimi kilka słów. Gdy widziałem, że brat pomaga wstać chłopakowi, podniosłem się i trzymając Bonnie w ramionach, wyniosłem ją, tak jak wcześniej z hotelu.
         Przed budynkiem zastałem Katherine i Caroline. Kiedy blondynka zobaczyła, że niosę Bonnie od razu do mnie podbiegła.
- Co się stało? – jęknęła.
- Wiedźma ją postrzeliła… - odparłem zmęczony.
- A co z Kolem? – zapytała Kath.
         Nie musiałem jej odpowiadać, gdyż właśnie z rudery wychodziła reszta ekipy. Peter między Nathalie a Kolem uwiesił się na ich ramionach. Mimo to wampirzyca podbiegła do mojego brata i pocałowała go z uczuciem w usta.
- Dobrze, że nic ci nie jest.
         Dopiero po chwili zorientowałem się, że Caroline coś do mnie mówi.
- Możesz powtórzyć?        
- Pytałam się, co dokładnie się stało! – zmarszczyła brwi. Jej oczy były szklane, co mówiło mi, że za nimi chowają się łzy.
         Było ciemno… Niedługo słońce miało wzejść, dlatego musieliśmy się pośpieszyć. Chciałem usiąść na tylnym siedzeniu samochodu, by być przy Bonnie, jednak Caroline uznała, że sobie poradzi. Więc prowadziłem pierwszym autem. Drugim tak jak wcześniej prowadził Kol, siedzący obok Katherine. Tylne siedzenia zajęli Peter i Nathalie.
         Nie wiedziałem, gdzie jechać. Do domu Kola i Katherine, czy do posiadłości Mikaelsonów? Powiedziałem Caroline, żeby zadzwoniła do Matta, by dowiedziała się, czy impreza jeszcze trwa. Po minucie znałem już odpowiedź.
         Miałem nadzieję, że nie ma wielkiego bałaganu po imprezie. Nie chciałem także, by w środku byli jeszcze Elena i Stefan, a co gorsze Damon. Nathalie musiałaby mu wszystko wyjaśnić, bo ja nie zamierzałem tego robić. Już i tak miałem dużo kłopotów. Nie pokonaliśmy Leny. Pozwoliliśmy jej uciec… Miałem ogromne wyrzuty sumienia… Dlaczego? Bo pozwoliłem Lenie postrzelić Bonnie.
         Postanowiłem, że kiedy to wszystko się skończy, zabiorę Bonnie do Nowego Orleanu. Chciałbym tam zamieszkać ponownie. Tylko, czy ona też będzie chciała tam być? Nie miałem zamiaru zostawić jej w Mystic Falls, nie potrafiłbym o niej zapomnieć. Chciałbym mieć ją przy sobie. Po tej akcji zrozumiałem, że jest dla mnie bardzo ważna.
         Dojechaliśmy na miejsce przed ukazaniem się słońca. Gdyby tak nie było, Nathalie i Peter nie zaczerpnęliby już nigdy ani odrobiny powietrza. Wszedłem pierwszy do środka i przywołałem Matta. Nakazałem mu zaprosić Nathalie i Petera. Trochę się zdziwił i chciał stawić opór, jednak kiedy posłałem mu surowe spojrzenie, które zapewne miało w sobie wściekłość i smutek, zrobił to co mu kazałem.
         Gdy znalazłem się w salonie, zastałem mały nieporządek. Na fotelu siedział Tyler, ale jak mnie zobaczył wstał trochę podenerwowany i czekał na Caro. Na szczęście kanapa była wolna, dlatego położyłem na niej czarownicę. Usiadłem na brzegu, bym mógł patrzeć na jej piękną twarz. Nie zorientowałem się, że do pomieszczenia wchodziła reszta. Nie miałem zamiaru opowiedzieć, co się stało. Pozwoliłem, żeby zrobił to Kol. Nie omijał szczegółów. Słuchałem go przez jakiś czas, lecz później skupiłam się na biciu serca Bonnie. Czułem spojrzenie Caroline, kiedy kładłem swoją dłoń, na dłoń brunetki.
         Nie wiem, co bym zrobił, jeśli Bonnie by zginęła. Męczyłoby mnie poczucie winy. Byłbym zdenerwowany, wręcz wściekły, co mogłoby doprowadzić do wymordowania przeze mnie całej wioski ludzi. Wiem, że ona by tego nie chciała, ale nie wiem, czy udałoby mi się powstrzymać. Teraz nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niej.
         Kazałem Kolu przynieść wilgotną chusteczkę, którą mógłbym otrzeć swoją zaschniętą krew z podbródka nieprzytomnej. Kiedy ją dostałem, wytarłem jej twarz.
         Rozmyślałem cały czas, aż do czasu, kiedy zauważyłem, że Bonnie otwiera oczy. Zmarszczyła przy tym brwi i rozglądnęła się. Zatrzymała swoje spojrzenie najpierw na Caroline, a potem na mnie. Pragnąłem ją przytulić i ucałować, ale wiedziałem, że musiała czuć się wyczerpana.
- Klaus – szepnęła zachrypłym głosem i uśmiechnęła się słabo.
- Odpocznij – odparłem spokojnie, odwzajemniając uśmiech.
         Skinęła zgodnie i wyszeptała:
- Dziękuję.
         Zasnęła. Ucieszyłem się, że w końcu odzyskała przytomność. Przyjemność patrzenia jak się uśmiecha, sprawiała, że zawsze czułem ciepło na sercu. Nie wiedziałem, co teraz ze sobą zrobić. Najchętniej siedziałbym cały dzień przy Bonnie i czekał aż się obudzi. Niestety Caroline wygoniła wszystkich z salonu, a w tym mnie. Nie miałem sił na kłótnie i dyskusje, a wtedy poczułem, że jestem naprawdę zmęczony.
Ruszyłem do pokoju, w którym spędziłem pierwszą noc z Bonnie. Zdjąłem z siebie wszystko prócz bokserek. Wszedłem pod kołdrę, która nadal pachniała perfumami czarownicy. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie o tamtej nocy. Po kilku minutach zasnąłem.
Śnił mi się piękny sen. Obudziłem się w nim, kiedy ktoś wszedł do mojego łóżka. Była to Bonnie. Cała promieniała i uśmiechała się.
- Wstawaj kochanie – wymamrotała tuż nad moim uchem. – Dzień już młody.
         Spojrzałem na jej twarz. Jej brązowe oczy błyszczały, a uśmiech rozjaśnił mi dzień, który dopiero się dla mnie zaczął. Przyciągnąłem ją do siebie, żeby ją pocałować. Odwzajemniła pocałunek z chęcią, jednak po chwili go przerwała.
- Co się stało? – zapytałem.
         Nagle cały ten wspaniały świat zniknął i pojawiła się przede mną ruina, w której toczyliśmy walkę. Rozejrzałem się wokół, jednak nikogo nie ujrzałem. Niebo było szare, wiatr był chłodny, a na ulicy szeleściły jedynie strony jakiś gazet. Nie wiedząc, co zrobić, wszedłem do środka. Na parterze nikogo nie było, dlatego wspiąłem się po schodach na górę. Tam też nikogo nie zauważyłem. Jednak, gdy zrobiłem kilka kroków do przodu, ujrzałem wielki napis na ścianie, napisany czymś czerwonym. Miałem jedynie nadzieję, że to nie jest krew.

Strzeżcie się mnie. Nie wiecie na ile mnie stać.
 To dopiero początek.

         Podszedłem jeszcze bliżej. Chciałem wiedzieć, czy napisane jest to krwią, czy może zwykłą farbą. Jednak nie dowiedziałem się tego, gdyż obudziłem się, słysząc na koniec jedynie złowieszczy śmiech kobiety.
         Usiadłem, jakbym został porażony prądem. Odkąd stałem się prawdziwą hybrydą rzadko, co mi się śniło. A jeśli coś, to musiało mieć to związek z moim ojcem, którego już nie ma na tym świecie. Sen musiała wywołać u mnie Lena.
         Spojrzałem na zegarek. Dopiero dziewiąta rano. Przespałem jedynie kilka godzin. Nie chciałem ryzykować, że znów mi się coś przyśni, dlatego leżałem tylko, patrząc w sufit. Po dziesięciu minutach wstałem z łóżka, sięgnąłem po spodnie, które wyciągnąłem z walizki i koszulkę. Założyłem buty i wyszedłem z sypialni.
Czułem się, jakbym był sam w wielkim domu, ale wiedziałem, że wszyscy teraz zamknęli się w pokojach. Wszedłem do salonu, w którym na kanapie nadal spała Bonnie. Caroline siedziała przy niej. Gdy stanąłem bliżej, zobaczyłem, że blondynka śpi. Musiała zasnąć, w końcu też była zmęczona. Dotknąłem jej ramienia, by się obudziła. Wzdrygnęła się i otworzyła oczy.
- Hm? – spytała półprzytomna i spojrzała na mnie. - Musiałam zasnąć… Przepraszam…
- Idź do pokoju. Popilnuję Bonnie, a ty się zdrzemnij.
- Dzięki.
         Wstała, spojrzała jeszcze na czarownicę i wyszła. Odprowadzałem ją wzrokiem, a kiedy znikła, usiadłem na brzegu kanapy. Lubiłem obserwować, jak śpi. Była taka niewinna. Jej delikatne rysy twarzy idealnie kontrastowały z falą brunatnych włosów.
         Bonnie po dwudziestu minutach otworzyła oczy i kilka razy mrugnęła. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech i nachyliłem się, bym mógł ją pocałować. Brakowało mi jej przez te kilka godzin. Nasze usta zetknęły się. Przez jakiś czas tylko się całowaliśmy.
- Stęskniłem się. Wiesz jak się o ciebie bałem? – wyznałem, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- Nawet nie wiem, co się dokładnie wydarzyło… Ostatnie, co pamiętam to jakieś odgłosy i ostry ból.
- Te odgłosy to strzelanina. A ty oberwałaś. Później musiałaś stracić przytomność.
- Przepraszam, że sprawiłam kłopot… A Lena…?
- Uciekła. Nie mogłem pozwolić, żebyś umarła.
- Mogłeś to zakończyć! – była trochę zdenerwowana. O mało się nie roześmiałem. Była piękna, kiedy się denerwowała.
- Nie warte byłoby zakończenie, jeślibyś zginęła.
         Zapadła cisza. Jednak nie trwała długo.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś – wyszeptała.
- Nie mogłem stać i patrzeć, jak umierasz – dodałem. – Jak się czujesz?
- Lepiej. Przydałby mi się gorący prysznic i świeże ciuchy. Spodnie nadają się do wyrzucenia – wskazała dziurę na udzie.
- No tak… A boli cię?
- Noga? Troszkę, ale to nic takiego. Lepsze to niż dziura w nodze. Pomógłbyś mi wstać?
- Jasne – odparłem i wstałem.
         Podałem jej rękę, którą niemal od razu przyjęła. Pociągnąłem ją w swoją stronę i stanęła na nogi. Podałem jej ramię i poszliśmy do pokoju. Bonnie usadowiła się na łóżku, a ja położyłem koło niej jej walizkę.
- Dziękuję.
         Wyciągnęła z niej potrzebne rzeczy i pokuśtykała w stronę łazienki. Zerknęła na mnie.
- Pośpieszę się.
         Nie martwiłem się o to. Chwilę później wszedłem za nią do łazienki, gdyż chciałem obmyć twarz. Brunetka speszyła się trochę i schowała się w kabinie, przez którą i tak ją widziałem. Woda zadziała na mnie orzeźwiająco. Spojrzałem w lustro. Bonnie siłowała się z odpięciem stanika. Roześmiałem się.
- Pomóc ci? – zapytałem.
         Przestała się siłować. Wychyliła się zza kabiny i spojrzała na mnie ostro.
- Nie podglądaj mnie.
- Nie podglądałem – skłamałem.
         Spojrzała mi w oczy. Wiedziała, że kłamałem. Pokiwała tylko głową.
- Tak, przyda mi się pomoc… - szepnęła.
         Zdziwiłem się trochę. Myślałem, że nie brała tego na poważnie. Podszedłem do niej i zręcznie odpiąłem jej stanik. Przy okazji odsunąłem włosy i pocałowałem ją w kark. Zesztywniała, ale nic nie powiedziała. Złożyłem następny pocałunek na jej szyi.
- Klaus… Nie teraz. Naprawdę jestem wyczerpana.
- Wiem – wymamrotałem jej do ucha. – Ale tęsknię za tobą.
         Pocałowałem ją w głowę, jak małe dziecko i zostawiłem ją samą w łazience. Nie zamierzałem jej zmuszać do niczego. Poczekam tyle, ile będzie trzeba. Postanowiłem zrobić jej śniadanie, bo wiem, że nic nie jadła…
         Kiedy z talerzem wróciłem do sypialni, Bonnie siedziała ubrana w dżinsy i koszulkę na krótki rękaw. Włosy miała mokre, ale nie przeszkadzało to jej, jak i mi.
- Śniadanie – oznajmiłem.
         Ona spojrzała na mnie zaskoczona i uśmiechnęła się. Zrobiła mi miejsce, bym mógł usiąść. Podałem jej talerz, na którym mieściło się mnóstwo kanapek.
- Dziękuję. Jestem strasznie głodna, a poczułam to dopiero teraz.
- Nie ma sprawy. Musisz coś jeść.
- To wiem – odparła i wzięła kanapkę z sałatą i pomidorem.
         Kiedy przełknęła kęs, powiedziała:
- Dawno nie jadłam tak dobrej kanapki.
         Zachichotałem.
- Uznam to za komplement.
         Gdy zjadła kanapki, odłożyłem talerz na stolik, a ją objąłem ramieniem. Oparła swoją głowę na moim ramieniu. Czułem przez bluzkę wilgoć, która pochodziła od jej włosów.
- Tak z ciekawości zapytam – zaczęła nagle. – Dlaczego zmieniliście Carmen w wampira? Wiem, że chciała, ale z jakiego powodu? Chciała być szybsza, silniejsza?
- Pragnęła tego. Zakochała się w jednym człowieku. Chciała z nim być, jednak on ją odrzucił. Chciała dokonać zemsty. Zabiła go… Jakby była człowiekiem trafiłaby do więzienia, a tak wyszło na to, że zaatakowało go zwierzę.
- Zawsze tak mówią…
         Skinąłem głową.
- Ona nie opróżniła z niego całej krwi. Najpierw się napiła, a gdy przerwała skręciła mu kark. Żałuję, że ją zmieniliśmy. Była typowym młodym wampirem, który potrzebuje rozrywki.
- Co się z nią stało?
         Wzruszyłem ramionami.
- Słuch po niej zaginął. Może opuściła miasto? Nie wiem tego.
         Nastąpiła cisza. Nie była to cisza krępująca. Przy tej czuliśmy się normalnie i swobodnie. Nie potrzebowaliśmy używać słów, bo i bez nich się rozumieliśmy. Minęło zaledwie parę dni, a ja czułem, jakby trwało to z przynajmniej rok. Chciałem, żeby to wszystko się skończyło.
- Chciałabym, żeby było już po wszystkim – wyznała Bonnie, jakby czytała mi w myślach. – Chcę żyć normalnie…
- Trudno nazwać życie normalnym skoro jesteś czarownicą i masz hybrydę, jako chłopaka.
- Nazwałeś się moim chłopakiem – zdziwiła się.
- A nim nie jestem? – zapytałem urażony. – Wspólna noc i rozmowy ci nie wystarczają?
- Oczywiście, że wystarczają! – odparła i pocałowała mnie, kończąc temat.
- Powinnaś iść do Caroline. Martwiła się o ciebie – dodałem.
- Masz rację. Widziałam to w jej oczach, kiedy się przebudziłam – Jak wrócę, to pogadamy – cmoknęła mnie w policzek i wyszła.
         Zostałem sam. Jednak nie na długo, bo po kilku minutach usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę.
         Do środka weszli Nathalie i Peter.
- Nie chcemy przeszkadzać…
- Nie przeszkadzacie. Wejdźcie.
         Wkroczyli spokojnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Coś się stało?
- Nie… Chcieliśmy tobie podziękować. Wam wszystkim – przemówiła Nathalie. – Wzięliście mnie ze sobą. Gdyby nie wy, nie zobaczyłabym więcej Petera.
- A ja jej – dodał brunet.
- Dużo nie zrobiliśmy… Lena uciekła.
- Odnajdzie nas sama.
- Nas?
- Zamierzamy pomóc. Chcemy się jakoś odwdzięczyć.
- Peter jest w największym zagrożeniu. Jeśli on zginie, przybędzie jakiś zmarły, który jest dla nas niebezpieczny. A ty – zwróciłem się do Nathalie. – Będziesz zrozpaczona po stracie Petera. Jeśli zginie jakiś pierwotny, zginą ci, którzy są z jego linii.
- Wszystkich, których przemienił?
- Nie tylko. Dajmy przykład. Jeśli ja zginę, zginą ci, których przemieniłem i ci, którzy oni przemienili i tak dalej – wyjaśniłem.
- O Boże… - wyrwało się Nathalie. – Masz rację. Musimy uważać. W takim razie, zajmiemy się chwilowo szukaniem informacji o wiedźmach i innych rzeczach związanymi z tą sprawą.
- Dobrze – odparłem.
- Jeszcze raz dziękujemy za pomoc.
- Nie ma sprawy. Kol poczęstował was krwią?
- Tak – powiedzieli i wyszli.

         Brałem ich pomoc za dobry znak. Miałem nadzieję, że Peter nie narazi się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Jeśli zginie, niebezpieczeństwo będzie dotyczyło mnie i moje rodzeństwo, a także resztę wampirów, która stąpa po ziemi.


________________

Skończyłam wcześniej niż się spodziewałam ;) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Nie wiedziałam, czy wyszedł mi, bo w końcu napisałam go z perspektywy Klausa, dlatego czekam na waszą opinię :) 
Chciałam was poprosić o to, byście skomentowali tego posta, wyraźcie swoje zdanie :3
Czekam na wasze komentarze z niecierpliwością!