wtorek, 25 lutego 2014

ROZDZIAŁ XXV



- Bonnie, śpisz? – spytał Klaus, kiedy dziewczyna leżała już na kanapie otulona kocem.
         Nie wiedziała, czy się odezwać. Czego by ode mnie chciał? Przecież chciał, żebym była wypoczęta.
- Jeszcze nie – wydusiła z siebie, nie odwracając się w jego stronę.
- Chciałem ci podziękować, za wszystko.
         Za wszystko?, pomyślała marszcząc brwi. Przewróciła się na drugi bok, by móc spojrzeć w jego twarz.Jego oczy patrzyły na nią uważnie. Ich spojrzenia się spotkały.
- Za wszystko? – wydusiła z siebie w końcu.
- Za uratowanie Katherine, za zgodzenie się na umowę i za to, że to mnie wykorzystałaś do tego zaklęcia. Kol pewnie już o tym zapomniał.
- Hmm… Nie musisz dziękować – powiedziała, wstając. – Idę po wodę – dodała, kiedy Klaus rzucił jej pytające spojrzenie.
         Kiedy wróciła, usiadła na kanapie i wypiła trzy łyki wody. Czuła się jeszcze słaba i wyczerpana. Ból głowy nie dawał jej spokoju.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz tak… blado.
- Tylko mnie głowa boli, ale sobie poradzę – posłała mu krzywy uśmiech, po czym odłożyła szklankę i z powrotem się położyła.
         Drżała, było jej zimno. Ciaśniej otuliła się kocem.
- Dobranoc Bonnie – szepnął Klaus, ale jej powieki już opadły i zasnęła.
         Poranek był koszmarny. Wszystko ją bolało. Wstając, poczuła ból nóg, a światło raziło ją w oczy. Pierwotny jeszcze spał, przynajmniej tak to wyglądało. Spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu. Była dopiero siódma rano. Tylko ona się obudziła. Weszła na bose stopy do kuchni. Chłód podłogi był nawet przyjemny dla jej obolałych stóp. Otworzyła lodówkę i zajrzała do niej. Nie było tam niczego oprócz krwi i jednego jabłka. Westchnęła i sięgnęła po czerwony owoc. Niemal nie czuła smaku. Wzruszyła ramionami i wróciła do salonu. Usadowiła się na wolnym fotelu i sięgnęła po komórkę. Napisała do swojej mamy, że jej wyjazd się przedłuży, ale to miał być odpoczynek.
         Nie mając, co robić jeszcze raz położyła się na kanapie. Jednak sen już nie przychodził. Dziwnie się czuła. Nie mogła sobie tak leżeć, skoro sen jej nie dopadł. Ponownie ruszyła do kuchni. Szukała czegoś do jedzenia w szafkach, ale nic nie znalazła. Dla upewnienia otworzyła lodówkę po raz drugi. Nic się nie zmieniło, z wyjątkiem, że tego jabłka już nie było. Zamykając lodówkę, podskoczyła ze strachu. Zauważyły rysy jakiejś dziewczyny. Na początku pomyślała, że to Caroline, ale pomyliła się.
         To była Jessica. Te same blond włosy, ten sam złowieszczy uśmiech. Przysunęła się do Bonnie i nagle oczy jej pociemniały, a kiedy zrobiła jeszcze krok w jej stronę, ukazała swoje kły. Jak u wampira. Przecież ona była wiedźmą. Wiedźmą, nie wampirem. Po chwili jednak uświadomiła sobie istotniejszy fakt: Ona nie żyła. Jessica szykowała się, żeby wgryźć się w szyję czarownicy. Bonnie chciała uciec, ale blondynka chwyciła ją za ramiona. Unikała jej wzroku, nie miała odwagi spojrzeć w jej twarz. Chciała jedynie, żeby to było szybkie i bezbolesne. Mogłaby się może obronić, ale wszystkie zaklęcia ulotniły się jej z głowy.
         Podniosła się, ciężko dysząc. Czuła, że jest spocona. Obejrzała się szybko i zrozumiała, że to był sen. Koszmar. Miała nadzieję, że nie krzyknęła, bo narobiłaby hałasu. Jednak nie. Klaus był tam gdzie poprzedniego dnia. Ciekawie czy tylko mi się to śniło, zapytała się w myślach. Nadal jej oddech był szybszy niż powinien być. Była teraz pewna, że to nie był zwyczajny sen. Sięgnęła po telefon. Ósma trzydzieści cztery rano.
         Do salonu przez okno wpadały słabe promienie słońca. Bonnie przeszedł dreszcz, kiedy przypomniała sobie sen. Dlaczego śniła się jej Jessica? Przecież ona nie żyje. I czemu do cholery była w nim wampirem?! Nie mogła się mylić. Ten sen wyglądał tak realnie, fakt, nie czuła smaku jabłka, jakimś trafem zaklęcia wyleciały jej z głowy, chociaż teraz mogłaby je wymówić. I nie mogła tam zasnąć, lecz wszystko inne wydawało się być prawdziwe. Czuła chłód podłogi w kuchni, ból głowy, strach.
- Nie śpisz już? – wyrwał ją z zamyśleń głos Klausa. Przypatrywał się jej dziwnym wzrokiem. – Jesteś blada jak ściana. Zobaczyłaś ducha, czy coś? – zapytał żartobliwie.
- Mniej więcej – westchnęła. Kiedy zauważyła, że pierwotny otwiera usta, żeby coś powiedzieć, dodała pośpiesznie: - Nie chcę o tym teraz rozmawiać. Jak wszyscy będą na nogach, powiem wam, co się stało – próbowała panować nad głosem, ale ledwo się jej udawało.
         On skinął głową i wstał. Poszedł do kuchni po woreczek z krwią. Bonnie przyniósł szklankę wody, chociaż o nią nie prosiła. Przyjęła ją, a Klaus usiadł obok niej na tapczanie. Ręce jej się trzęsły. Kiedy chciała odłożyć szklankę na stół, szkło wyślizgnęło jej się z dłoni i roztrzaskałoby się, gdyby nie złapał je pierwotny. Czarownica uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Nie wiedziała, co czuje. Miłość, nienawiść, a może obojętność. Nie wiedziała też przez ile czasu, patrzeli sobie w oczy. W końcu odwróciła wzrok.
- Dzięki – wyjąkała.
         Zanim odpowiedział, odchrząknął.
- Nie ma sprawy. Chcesz coś do jedzenia? Powinienem znaleźć jeszcze coś do jedzenia. A tobie przydałoby się śniadanie.
- Uhm… Sama zobaczę, czy coś jest – oznajmiła, próbując wstać.
         Jednak poczuła, że nie ma sił, więc opadła z powrotem na kanapę. Klaus wstał i poszedł do kuchni. Bonnie nie miała sił nawet się sprzeciwić.
         Po chwili wrócił z talerzem, na którym były kanapki. Czarownica mimo woli uśmiechnęła się.
- Dzięki – powiedziała, kiedy Niklaus podał jej talerz. Usiadł przy jej boku.
- Niedługo wszyscy powinni się obudzić.
- Aha… - mruknęła i ugryzła kęs chleba.
- Nie wiem jeszcze, ile to wszystko potrwa, ale powinniśmy trzymać się razem.
- Wiem. Zostanę, ile trzeba. Chcę, żeby moja rodzina i przyjaciele byli bezpieczni – odparła.
- Kiedy zamierzasz rzucić zaklęcie? – zapytał po chwili.
- Może dzisiaj.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jesteś jeszcze zmęczona i blada.
- Wiem, ale to przez to, co się zdarzyło – mówiła trochę poirytowana, biorąc już drugą kanapkę z serem.
- Naradzimy się i spróbujemy ustalić, co będzie dalej.
- Dobra.
         Zjadła jeszcze kilka kanapek i napiła się wody. Trochę kolorów przywróciło jej na twarz. Chciała się umyć i przebrać, dlatego wyciągnęła z walizki niezbędne rzeczy i poszła do łazienki. Była ona dość duża. Kabina prysznicowa, toaleta, umywalka, a nad nią czyste duże lustro. Obok półeczka, z różnymi perfumami oraz szczotką.
         Kiedy się rozebrała, weszła pod prysznic. Ciepła woda orzeźwiała ją. Gdy miała zamiar wyjść spod prysznica, uświadomiła sobie, że nie zabrała ze swojej walizki ręcznika. Przeklęła pod nosem. Miała nadzieję, że Caroline już nie śpi, dlatego stojąc za ścianą kabiny, zawołała cicho imię przyjaciółki. Za pierwszym razem nie przyszła dlatego krzyknęła troszkę głośniej: Caroline! Przynieś mi cholerny ręcznik z mojej walizki.
         Po kilku sekundach drzwi się otworzyły, ale Bonnie nie odwróciła się przodem. I tak by nic nie zobaczyła, przez tą kabinę. Już miała zamiar zapytać co tak długo, ale powstrzymała się, kiedy zobaczyła, że to nie Caroline weszła do środka. Ktoś podawał jej ręcznik przez małą szparę w kabinie. Jęknęła cicho. To nie była kobieca ręka. Jednak wzięła ręcznik i owinęła się szybko. Wyszła z kabiny i zobaczyła Klausa, który się jej przyglądał z zaciekawieniem. Ona czuła, jak na jej policzki wpływają rumieńce.
- Dzięki za ręcznik – odezwała się w końcu.
- Nie ma sprawy. Caroline jeszcze śpi, więc… ja ci przyniosłem.
         Bonnie skinęła głową.
- Mógłbyś…?
- Oczywiście.
         Wyszedł z łazienki, zamykając za sobą cicho drzwi. Odetchnęła z ulgą i ubrała się. Włosy miała mokre, dlatego skorzystała z suszarki, którą zauważyła na jednej z półek. Następnie się uczesała i umyła zęby. Sięgnęła po kosmetyczkę i delikatnie się umalowała. Efekt końcowy był zadowalający.
         Kiedy wróciła do salonu, wszyscy tam na nią czekali. Katherine siedziała obok Kola, opierając głowę o jego ramię. Caroline usiadła na jednym z foteli, podobnie jak Klaus. Tyler stał koło jej przyjaciółki. Wszyscy byli ubrani, jakby już dawno wstali.
- Bonnie, jak się czujesz? – zapytała Caroline.
- Lepiej niż wcześniej… - odparła siadając obok Kath.
- Coś się stało? – zapytał Kol.
         Bonnie się zdziwiła. Myślała, że Klaus powiedział im, że coś się stało. Spojrzała na niego, ale on wzruszył ramionami.
- Śniła mi się Jessica. Przynajmniej tak mi się zdaję, bo… - westchnęła.
- Bo co? Nie przypominała jej? – wtrąciła Pierce.
- Tak jakby. Zacznijmy od tego, że ten sen wydawał się realny. Jakby to było prawdziwe życie… - opowiedziała im każdy szczegół. – Najdziwniejsze było to, że zapomniałam zaklęć i nie mogłam nic powiedzieć. Byłam sparaliżowana ze strachu. A ona później miała twarz podobną do was – spojrzała na każdego prócz Tylera. – Była wampirem. Obudziłam się, kiedy chciała mnie ugryźć. Cała byłam spocona i się trzęsłam – przeszedł ją dreszcz.
         Nastąpiła cisza. Nikt jej nie słuchał albo nie wiedział, co powiedzieć.
- Mówisz, że ten sen wydawał ci się taki realny tak? To może kiedy ją zabiliśmy, miała krew wampira w sobie? Może ona żyje? – mówił Klaus.
- Nie wiem. To może być możliwe. Ale trudno się wkraść do głowy czarownicy, nawet w trakcie snu. Musiałaby mieć pomoc od strony wiedźm lub czarownic – westchnęła. – A jeśli jest wampirem, to najlepiej będzie zapisać, któryś z domów na człowieka i się w nim schronić.
- Błagam tylko nie Elena… - mruknęła Katherine.
         Caroline posłała jej jadowite spojrzenie.
- Nie lubię jej… Nie moja wina.
- Może ten Matt? – zaproponował Kol.
- Musielibyśmy z nim porozmawiać. Co do Eleny, to na nią między innymi rzucę zaklęcie – zdecydowała Bonnie.
- A będziesz mogła rzucić zaklęcie, na któreś z nas, żebyśmy mogli iść po krew lub jedzenie? Takie chwilowe.
- Mogę… Ale będzie to trudne. Tyler zadzwoń do Matta, niech tu przyjedzie. Tylko jaki dom wybrać? Tutaj jest za mało miejsca…
- Możemy iść do domu Mikaelsonów – przemówił ponownie Klaus.
- Czy tam nie mieszka Elijah i Rebekah?
- Rebekah? – jęknęła Kath.
- Elijah mówił, że Rebekah wyjechała. Nie wiem, co zrobić z Elijah – mówiła spokojnie hybryda.
- Opowiedz mu wszystko. Niech wie. On jest godny zaufania – dodała Bonnie.
- Pomyślimy nad tym jeszcze. Teraz Tyler zadzwoń do Matta.
         Tyler wstał i wyszedł z salonu. Sięgnął telefon i wykręcił numer. Po drugim sygnale Matt odebrał.
         Bonnie nie była jednak taka pewna, że Jessica stała się wampirem. Nie wiedziała, czy to możliwe u wiedźm. Wiedziała o nich niewiele. Wiedźmy się nie rodzą. Musi być jakaś ceremonia, żeby osoba stała się wiedźmą. Czerpią moc z istot żywych nadprzyrodzonych. Jednak nie wiedziała, czy mogą się zmieniać w wampiry.
- Zaraz wrócę, muszę zadzwonić – oznajmiła, wychodząc z pomieszczenia.
         Wybrała numer i przyłożyła komórkę do ucha.
- Mama?
- Tak kochanie? – zapytał znajomy głos.
- Mam pytanie…
         Rozmowa trwała kilka minut. Miała kilka pytań. Jej mama także. Chciała wiedzieć, o co chodzi, jednak Bonnie wymyśliła jakiś powód. Wracając do salonu, miała mieszane uczucia i nie wiedziała, co myśleć.
- Jessica nie może być wampirem – powiedziała szybko.
- Co? Przecież widziałaś ją w śnie. Tylko wampiry mogą wchodzić w sny… - odezwała się Katherine.
- Wiem, ale dowiedziałam się, że wiedźmy nie mogą być później wampirami. Nie rodzą się nawet wiedźmami. Muszą przejść jakąś ceremonię przejścia – wytłumaczyła.
- Już nic nie rozumiem… - stwierdził Tyler.
- Jednak to nie zmienia faktu, że nie potrzebujemy schronienia. Za tym może kryć się wampir – dodała.
- Bonnie ma rację. Musimy uważać – przyznał Klaus.
- Czyli przeprowadzamy się do domu Mikaelsonów? – zapytał Kol.
- Tymczasowo. Tu jest za mało miejsca. Trzeba zapisać dom na Matta, żeby żaden wampir nie mógł się tam dostać… Tylko my. Musicie spakować więcej ubrań. Najlepiej będzie jak ja z Mattem pójdziemy na niego zapisać dom…
- O ile się zgodzi brać w tym udział – dodała Caroline.
- Dobrze o ile się zgodzi… Kol z Katherine pójdą razem się spakować, a Bonnie z Caroline i Tylerem. Każdy będzie miał jakąś ochronę. Tylko najpierw trzeba mu to wytłumaczyć.
         Rozległo się pukanie do drzwi.
- Pójdę otworzyć – powiedział Tyler, wychodząc do przedsionka.
         Gdy otworzył drzwi, Matt miał ponurą minę.
- O co chodzi? – zaczął.
- Zaraz się dowiesz – wpuścił go i zamknął za nim drzwi.
         Weszli do salonu, w którym panował spokój. Kiedy Matt wszedł do środka Caroline i Bonnie przywitali go kiwnięciem głowy i cierpkim uśmiechem. Miał na sobie jeansy oraz koszulę w kratę. Jego rękę zdobiła bransoletka z werbeną. Buty miał od błota.
- Co jest?
- Usiądź. Musisz najpierw się wszystkiego dowiedzieć i zastanowić… - zaczęła Bonnie, a Matt posłusznie usiadł.
         Klaus wziął wdech.
- Katherine została porwana i zawarliśmy z Caroline i Bonnie umowę. Chodziło mniej więcej o to, żeby Bonnie pomogła nam ją znaleźć, a my w zamian oddalibyśmy Caro Tylera i nie zabijalibyśmy ludzi w Mystic Falls. Bonnie się zgodziła i okazało się, że Jessica, ta co uprowadziła Kath jest wiedźmą. Chciała znać sposób jak nas zabić. Wiedźmy czerpią moc z istot nadnaturalnych takich jak my. Dowiedzieliśmy się, że przetrzymuje ją w Nowym Orleanie i na końcu Bonnie wymówiła zaklęcie, które bardzo osłabiło Jessicę. Zabiliśmy ją. Gdy wróciliśmy do swojego pokoju znaleźliśmy list od jakiejś osoby – Klaus wyciągnął z kieszeni kartkę i podał ją Mattowi. Kiedy był pewny, że przeczytał, kontynuował. – Jak już dotarliśmy do domu Caroline, okazało się, że jest u Tylera. Ja z Kolem nie mogliśmy tam wejść, bo nie zostaliśmy zaproszeni. Poszły więc Bonnie i Katherine. Obie były wyczerpane. Na górze znalazły Caroline i Tylera z drewnianymi kulami w ciele. Ostatniej nocy Bonnie przyśniła się Jessica jako wampir. Okazało się, że ona nie może być wampirem, skoro była wiedźmą. A w śnie czuła się, jak w realu. Obudziła się, kiedy Jessica miała wbić swoje zęby w jej żyłę szyjną. Dlatego pomyśleliśmy skoro jesteś człowiekiem, może zapisalibyśmy na ciebie dom Mikaelsonów, w którym byś mieszkał razem z nami? Musiałbyś nas zaprosić.
         Zapadła cisza. Było widać, że Matt się zastanawia, bo marszczył brwi. W końcu wziął głęboki oddech i powiedział:
- Zgadzam się… Tylko dlaczego prosicie mnie, a nie na przykład Elenę?
- Ponieważ przy niej zawsze jest Stefan i Damon. Im mniej osób się w to miesza, tym lepiej – odparła poirytowana Katherine.
- Racja – przyznał Klaus. – Tylko nie powinieneś opuszczać domu Mikaelsonów wtedy, przez jakiś czas.
- Prowadzę bar. Nie mogę od tak zniknąć.
- Znajdę kogoś… Możesz przecież wziąć urlop. Zajmiemy się wszystkim. Teraz powinniśmy się przenieść.
- Teraz? – Matt uniósł brwi.
- Tak – odparł stanowczo Klaus. – Ty idziesz ze mną. Trzeba zapisać na ciebie dom. Później weźmiesz swoje rzeczy, których potrzebujesz z domu – podniósł się i wskazał głową na drzwi. – Idziesz?
         Bez odpowiedzi Matt ruszył za hybrydą. Bonnie, Caroline i Tyler nałożyli na siebie kurtki i wyszli pięć minut nich. Zostali Kol i Katherine. Nie ruszyli się z miejsca. Kol obejmował ukochaną, której głowa nadal spoczywała na jego piersi.
- Trzeba się spakować – westchnęła, niechętnie odsuwając się od niego.
- Tylko nie spakuj całego domu. Weź najpotrzebniejsze z najpotrzebniejszych rzeczy.
         Katherine uśmiechnęła się szeroko, ukazując swoje białe zęby. W jej oczach można było zobaczyć iskierkę radości.
- Zadanie jest za trudne… Ile mogę wziąć walizek? – zapytała.
         Kol przyłożył palce do brody, jakby rozmyślał. Nie śpieszyło im się za bardzo.
- Jedną. I ewentualnie tą małą torbę.
- Tą niebieską? Ona jest za mała! Wezmę dwie małe walizki i tą torbę. Wiesz, że nie umiem się powstrzymać. Muszę mieć ze sobą suszarkę, kosmetyki, szczotkę do włosów, prostownicę…
- Prostownicę? Przecież ty nie prostujesz włosów.
- Jak wstaję, muszę je trochę prostować, bo wyglądam okropnie. Mam jakieś gniazdo na głowie.
- Nie zauważyłem – stanął koło niej i przejechał wierzchem dłoni po jej policzku.
- Kol! Mieliśmy się pakować, a nie… - nie dokończyła, bo Kol objął jej twarz dłońmi i pocałował ją.
         Przywarli do siebie jak magnesy. Ich ciała się stykały. Ona nie mogła się oderwać i nie chciała tego zatrzymywać. Podobało jej się, że jego wargi są miękkie, a on czasem całuje ją delikatnie, a czasem gwałtownie. Nigdy nie wiedziała, jak będzie wyglądał pocałunek. Ten był gwałtowniejszy.
         Kiedy oderwali się od siebie i otworzyli oczy, Kol powiedział:
- Trzeba się spakować – uśmiechnął się.
         Odwzajemniła uśmiech. Teraz ona chciała go zaskoczyć, więc przycisnęła swoje usta do jego warg. Udało się jej. Zdziwił się, ale odwzajemnił pocałunek. Całowali się tak przez chwilę. Z trudem odsunęli się od siebie. Ich oddechy były szybsze.
- Dwie małe walizki i torba – uśmiechnęła się szeroko i poszła do sypialni.

* * * * *


         Bonnie w drodze do domu Tylera rozmyślała o swoim śnie. Żałowała, że nie przyjrzała się Jessice. Chciała, żeby to wszystko się już skończyło, ale miał to być dopiero początek. Czuła się lepiej niż godzinę temu. Z łatwością ustała na nogach i miała w sobie energię. Miała zamiar jeszcze dzisiaj rzucić zaklęcie chroniące niektórych z jej bliskich.
- Bonnie, rozmawialiście z Klausem wieczorem? – wyrwał ją z rozmyślań głos przyjaciółki.
- Yyy… Nie – skłamała. Po co miała mówić, że Klaus jej dziękował?
- Hmm… - mruknęła. – A jak się czujesz?
- Dobrze – odparła. – Caroline, nie musisz się o mnie martwić. To nie ja zostałam postrzelona kulami.
- Klaus mówił, że zemdlałaś kilka razy w Nowym Orleanie – wtrącił Tyler.
         Czarownica westchnęła cicho.
- Zdarza się. Byłam wykończona. Zaklęcie tak na mnie zadziałało. Rzadko rzucam takie silne. Czuję się jednak lepiej niż kiedy wstałam.
         Zamilkli. Doszli właśnie do domu Tylera. Świecił on teraz pustakami, odkąd Klaus zabił jego matkę. Poradził sobie z jej stratą. Caroline mu w tym pomogła, ale nigdy nie wybaczy tego pierwotnemu. Czuł do niego nienawiść.
- Poczekajcie tutaj, wezmę tylko kilka rzeczy i możemy iść – odezwał się, kiedy znaleźli się w holu.

* * * * *


     Gdy już wszyscy znaleźli się przed domem Mikaelsonów, zapadła cisza, którą w końcu przerwał Klaus. Elijah stał u boku swoich braci.
- Wejdź pierwszy, Matt.
     Donovan przekroczył próg domu. Czuł się dziwnie. Dom Mikaelsonów był teraz formalnie jego własnością. Miał już zaprosić wszystkich, ale przerwał mu Elijah.
- Nie zapraszaj wszystkich.
- Dobrze. Klaus i Elijah, wejdźcie.
     Zaproszeni przeszli pewnym krokiem obok Matta do środka. Zaprosił resztę. Wszyscy mieli przy sobie chociaż jedną torbę… Nie licząc Elijah i Klausa.
- Nikogo więcej nie zapraszaj i pij werbenę – polecił Kol.
- Ma się rozumieć – potwierdził.
         Kiedy znaleźli się w salonie, który był ogromny, każdy znalazł sobie miejsce.

__________


Już myślałam, że nie będę miała czasu skończyć tego rozdziału... :c Czy tylko ja mam tak dużo nauki? -.-
Co sądzicie o tym rozdziale? Zaskoczyło was coś? Macie jakieś pomysły? Czekam na propozycje i oczywiście na wasze opinie.
Czytał ktoś może Czarnoksiężnika z Archipelagu? To moja lektura na przyszły tydzień :p
Proszę, żebyście zostawili po sobie jakiś znak, w formie komentarza! :3 

1 komentarz:

  1. Kocham Koltherine <3 A na dodatek ten gif z Kolem ... <3 <3 Według mnie wszystko jest naprawdę świetne ale jakoś brakuje mi tu trochę braci Salvatore :D

    OdpowiedzUsuń