poniedziałek, 3 lutego 2014

ROZDZIAŁ XXIV



Nie zdążyła nic powiedzieć, a w drzwiach stanął Klaus. Miał na sobie ciemną bluzkę z długim rękawem i spodnie. Uśmiechnął się krzywo.
- Jak się czujesz? Straciłaś przytomność…
- Dobrze – skłamała. – A ty?
- Ja?
- Jak się czujesz? – zapytała opierając się o ścianę.
- Hmm…
- Ahh… Nie wiesz.
- Czego nie wiem?
- To ty trochę ucierpiałeś przy zaklęciu. Pomyślałam, że Kol chciałby od razu… - nie dokończyła, bo przerwał jej Klaus.
- Nie, nie wiedziałem – westchnął. – Ale jak używałaś tego zaklęcia wtedy czułem, jak uchodzi ze mnie energia. Nie cała, ale czułem to. Jakby ktoś mi coś odbierał – zamilkł.
Zapadła cisza. Bonnie nie wytrzymała, spojrzała na niego i powiedziała.
- Przepraszam. Nie wiedziałam jak to będzie…
         Pierwotny się roześmiał. Podszedł do jej łóżka i usiadł obok niej.
- To my powinniśmy cię przeprosić. Naraziliśmy cię na niebezpieczeństwo.
- Zapomniałeś dodać, że się na to zgodziłam. Zawarliśmy umowę – odparła, próbując wstać. Jęknęła.
- Mówiłaś, że dobrze się czujesz. Co ci jest?
- Jeszcze nie wiem, ale poradzę sobie.
         Odepchnęła się od łóżka i wstała. Nogi ugięły się pod nią, i przeszył ją ostry ból. Upadłaby, gdyby nie złapał jej Klaus. Jej powieki zrobiły się cięższe, jakby ważyły kilka kilogramów. Ostatnie, co zobaczyła to pierwszego mówiącego do niej.

* * * * *

Katherine nie spała. Oparła głowę na piersi swojego ukochanego.
- Dziękuję.
         Kol pocałował ją delikatnie w czoło. Po chwili odsunął ją od siebie, wstał i podszedł do mini lodówki. Wyciągnął z niej dwa woreczki z krwią. Podał je Kath, która przyjęła je z wdzięcznością.
- W końcu się mogę napić – otworzyła jeden z nich i wypiła całą zawartość.
         Nabrała trochę kolorów. Uśmiechnęła się do Kola.
- Nie wychodź jeszcze.
         Usiadł z powrotem przy niej, kładąc swoją rękę na jej ramieniu. Przez dłuższą chwilę nic nie mówili. Siedzieli, myśląc nad czymś.
- Kol, wiesz co było najgorsze? – zapytała nagle.
- Co?
- Nie mogłam nic zrobić, nawet się uczesać.
         Pierwszy wybuchnął śmiechem. Co mógł więcej? Powiedzieć jej, że i tak wyglądała wspaniale?
- Cała Katherine Pierce.
- I to, że cię nie było przy mnie – dodała po chwili namysłu. Przeniosła na niego wzrok.
         Patrzeli sobie prosto w oczy. Niejedna dziewczyna nie wytrzymałaby spojrzenia Kola1.
- Kocham cię – powiedział.
- Ja ciebie też.
         Pocałowali się. Kath zarzuciła mu ręce na szyję. Kol jedną dłoń miał we włosach ukochanej, a drugą trzymał jej twarz. Pocałunek był namiętny i długi. Chcieli więcej, ale wiedzieli, że tutaj nie powinni tego robić. Tęsknili za sobą, fakt, ale potrzebowali odpoczynku. I fizycznego i psychicznego. Oderwali się od siebie. Ciężko oddychali.
         Ktoś zapukał do drzwi i wszedł.
- Nie chcę wam przeszkadzać, czy coś, ale coś złego z Bonnie się dzieje – oznajmił. – Wstała i musiałem ją złapać, żeby nie upadła. Znów jest nieprzytomna, powinniśmy wrócić do Mystic Falls.
- Może to tylko wyczerpanie? – zapytał Kol.
- Tego nie wiemy. Okaże się to wkrótce. Wyjeżdżamy za dwadzieścia minut. Najedzcie się, spakujcie i jedziemy – powiedział i wyszedł.
- Od kiedy interesuje go Bonnie? – zapytała Kath, marszcząc brwi.
- Próbowała cię uratować, ale mieliśmy umowę.
- Umowę?
         Pierwotny wyjaśnił jej krótko, o co w niej chodziło. Trwało to zaledwie parę minut. Na koniec westchnął.
- Trzeba się uszykować do wyjazdu. Spakuję kilka rzeczy, a ty jeszcze się napij krwi. Nabierzesz trochę kolorów – uśmiechnął się do niej.
         Pierce posłuchała go i wypiła połowę drugiego woreczka. Wiedziała, że musi wrócić do formy. Była zmęczona i wyczerpana, ale też zadowolona, że ma swojego ukochanego przy sobie. Nie wiedziała, jak myśleć teraz po tym wszystkim. Gdyby Bonnie i Caroline nie zgodziłyby się zawrzeć umowy, możliwe, że nadal byłaby przetrzymywana przez Jessice albo co gorsza mogłaby nie żyć. Szybko odrzuciła te myśli. Próbowała wstać, ale stało się to trudniejsze niż podejrzewała. Czuła, jakby miała nogi z waty, ale nie upadła. Była wystarczająco silna, by dojść do samochodu. Przynajmniej taką miała nadzieję.
- Dasz radę iść? – zapytał nagle Kol, patrząc na ukochaną swoimi zatroskanymi oczami.
- Chyba tak. Spróbuję, najwyżej mnie złapiesz – mrugnęła do niego.
         Kiedy mieli wyjść z pokoju pierwszy, podał jej swoje ramię. Katherine przyjęła je z przyjemnością i podziękowała. W drugiej ręce trzymał bagaż. Wyszli z pokoju, w salonie nikogo nie zastali. Na stole leżała karteczka zwinięta na pół. Kol rozłożył ją i przeczytał ją po cichu.

Nie znacie mnie, ale ja poznałem/łam was. Nie powstrzymacie mnie. Wy – pierwotni, wampirzyca i czarownica pożałujecie. Chociaż miałbym/miałabym szukać tysiące lat, znajdę sposób do zniszczenia was. Każda bliska wam osoba zostanie zraniona, począwszy od Barbie z Mystic Falls. Zakładam, że domyślacie się o kogo chodzi. Wkrótce dowiecie się kim jestem.

- Mamy małe kłopoty – stwierdził.
- Co? Daj to… - wyrwała mu kartkę z ręki i przeczytała. – Rzeczywiście. To musi być ktoś, kto znał Jessice.
- Kto znał Jessice? – do pomieszczenia wszedł Klaus.
- Ten kto napisał ten list – odparła Kath, podając mu kartkę.
         Gdy ją przeczytał, opadł na kanapę.
- Jak ta kartka się tu znalazła w ogóle? – zapytał, chociaż wiedział, że nikt nie będzie znał odpowiedzi. – Musimy natychmiast wracać do Mystic Falls – stwierdził, z powrotem wstał i skierował się do pokoju Bonnie.
         Czarownica spała. Jej klatka piersiowa unosiła się systematycznie: do góry i na dół. Leżała bokiem, a jej włosy zasłaniały część twarzy.
- Bonnie? – powiedział Klaus, podchodząc do jej łóżka. Szturchnął lekko jej ramieniem. – Bonnie? – powtórzył. – Cholera. – mruknął pod nosem.
         Odpowiedziała mu cisza. Klaus postanowił spakować rzeczy Bonnie, choć większość już była pochowana. Schował jej telefon i księgę do torby.
- Kol! – zwołał go.
         Po chwili w pomieszczeniu stał Kol. Trzymał w jednej ręce walizkę. Był już gotowy do wyjścia.
- O co chodzi?
- Musisz wziąć jeszcze jej walizkę. Ja wezmę Bonnie i torebkę.
- Nadal jest nieprzytomna?
- Jak widać… Musimy coś zrobić. Może jak będziemy wracać się obudzi – mówił z małą nadzieją w głosie.
         Już bez słowa, wzięli Bonnie i jej rzeczy do samochodu. Usiedli tak jak wcześniej. Większość drogi milczeli, jednak później czarownica zmarszczyła brwi i po chwili otworzyła oczy. Czuła ból głowy. Zobaczyła przednią szybę samochodu, kiedy przekręciła głowę w lewo ujrzała Klausa. Patrzał na nią, a później oderwał od niej wzrok, bo prowadził samochód.
- Już myślałem, że się nie obudzisz – stwierdził. – Mówiłaś, że się dobrze czułaś…
- Tylko brzuch mnie bolał. Nie wiedziałam, że nie ustanę na nogach. Myślałam, że to zaklęcie tak mocno nie wyczerpuje… - mówiła szeptem. Zaschło w gardle, co o dziwo zauważyła Katherine. Sięgnęła do torebki Bonnie i wyciągnęła butelkę wody.
- Weź. Dzięki, że pomogłaś mnie uratować – jej ton głosu był niemal obojętny. Jednak można było usłyszeć odrobinę wdzięczności.
- Dzięki… - wzięła kilka łyków i dodała. – Chciałam to zrobić dla Caroline  oraz dla Mystic Falls.
- Słyszałam… Ale i tak dzięki – wzruszyła ramionami i oparła głowę o ramię Kola.
- Teraz mamy inne zmartwienie – odezwał się Kol.
- Między innymi Caroline jest jednym z nich.
- Co?! Możecie mi powiedzieć, o co chodzi?
         Klaus sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej złożoną kartkę. Podał ją Bonnie. Kiedy ją przeczytała krzyknęła tylko:
- Gazu do cholery! Muszę do niej zadzwonić. Dajcie mi moją torebkę!
         Kath podała jej szybko torbę. Czarownica wygrzebała z niej swoją komórkę. Jej ręce drżały. W końcu udało jej się wykręcić numer Caroline. Przyłożyła telefon do ucha. Pierwszy sygnał – nic. Drugi sygnał – nic. Po trzecim odezwała się poczta.
- Nie odbiera…    
         Bonnie odgarnęła włosy z twarzy. Była załamana. Cała się trzęsła. Czemu Caroline? – pytała się.
- Nie wiem… Może widzieli nas z nią. – czarownica uświadomiła, że zadała pytanie na głos.
- A ja chciałam, żeby była szczęśliwa… - przerwała i po chwili dodała. - Tyler! Właśnie. Może akurat jest z nią? Może ją obroni?! – ożywiła się trochę, ale Klaus sprawił, że jej nadzieja niemal znikła.
- Tyler? Wątpię. Uciekłby raczej albo nie poradziłby sobie. W najlepszym przypadku wzięliby też jego.
         Bonnie posłała mu jadowite spojrzenie. Jak mógł tak mówić!? No tak, zapomniałam, że się nienawidzą – myślała.
- Nie możesz jechać szybciej? – zapytała po kilku minutach.
         Klaus spojrzał na nią marszcząc brwi.
- Myślałam, że nie przejmujecie się policją. Przecież możecie ich zahipnotyzować… Pośpiesz się do diabła!
         Pierwotny nie odezwał się, co zdziwiło Bonnie. Jedynie nacisnął pedał gazu. Przyśpieszyli. Czarownica pogrążyła się w myślach. Nie myślała o niczym innym, tylko o Caroline i o tym kto może chcieć zemsty… Wiedziała, a raczej domyśliła się, że ta osoba musiała znać Jessicę. Kto inaczej mógłby to być? Nie umiała znaleźć innego pomysłu. Po kilku minutach byli już w Mystic Falls. Bonnie nie musiała mówić, żeby od razu podjechać pod dom Caroline, bo Klaus o tym dobrze wiedział. Sam nie chciał, żeby jej się coś stało.
         W aucie zostali Kol i Kath. Jeszcze nie zdążyli zahamować, a Bonnie wysiadła z samochodu i podbiegła do drzwi. Energicznie w nie zapukała. Otworzyła jej Liz. Klaus doszedł do boku czarownicy.
- Jest Caroline? – zapytała zadyszana.
- Nie ma jej. Mówiła, że idzie spotkać się z Tylerem.  Coś się stało?
- Szukamy jej tylko… - powiedział Klaus. – A mówiła gdzie się z nim spotka?
- U niego…
         Gdy to usłyszeli, bez pożegnania wrócili szybkim krokiem do auta. Bez słowa wsiedli do samochodu. Bonnie zapięła pas, a pierwotny odjechał spod domu Caroline.
- Gdzie jedziemy? – zapytała Katherine.
- Do Tylera. Pani szeryf powiedziała, że Caroline poszła do niego się z nim spotkać.
         Resztę drogi milczeli. Ręce Bonnie się trzęsły. Postanowiła przyszykować się na wszelki wypadek, więc wyciągnęła księgę z torebki i przerzucała kartki, obrzucając każdą z nich uważnym wzrokiem. Zatrzymała się na jednej. Przesunęła palcem po kilku linijkach.
- Nie mogę teraz rzucić zaklęcia chroniącego niektórych. Dużo energii do tego potrzebuję… - westchnęła.
- Kiedy znajdziemy Caroline całą i zdrową, odpoczniesz i zjesz coś, jak chcesz rzucić to zaklęcie – odparł Klaus, nie patrząc w jej stronę.
- Oczywiście, że chcę. Niestety nie mogę rzucić czaru na całe Mystic Falls. Tylko zaledwie parę osób… Mam nadzieję, że zadbacie siebie.
- Nie martw się nami. To my cię w to bagno wplątaliśmy.
- Ale ja się zgodziłam – dodała.
- Nie musiałaś – szepnęła Katherine. – Nie musiałaś mnie ratować. Wiem, chciałaś zrobić to dla Barbie i dla Mystic Falls… Ale nie możesz uratować wszystkich teraz przed… hmm… tą świrniętą osobą.
         Cisza. Bonnie zatkało. Katherine mówiła dziwnie, bardzo dziwnie. Nigdy się tak nie zachowywała. Przynajmniej nie w jej obecności. Spojrzała na Klausa i zauważyła, że on też był trochę zaskoczony. Przeniosła wzrok na Kola i wyglądał podobnie. Kath zauważyła, że Bonnie i ukochany się na nią patrzą i odezwała się.
- Ups. Wiem, dziwnie się zachowuje… Powiedziałam, co myślę, a że to zabrzmiało dość miło to nie moja wina – założyła ręce na piersi.
         Klaus cicho się zaśmiał. Po chwili zatrzymał samochód. Tym razem wyszli wszyscy. Kol nadal musiał podtrzymywać Kath, ale już nie tak bardzo jak wcześniej. Polepszyło jej się odkąd wypiła dwa woreczki z krwią. Jedynym problemem było zaproszenie. Ani Kol ani Klaus nie mogli wejść do środka.
- Nie wiem czy to bezpieczne – stwierdził Kol.
- Pójdę sama – oznajmiła Bonnie.
- Ja też idę. Dam radę – dodała Katherine.
         Wszyscy spojrzeli na nią zdumieni.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jesteś przemęczona i potrzebujesz krwi – powiedziała czarownica.
- Ty też… Znaczy ty nie potrzebujesz krwi ale jesteś zmęczona i potrzebujesz snu, ja go nie potrzebuję. Większość pobytu w tym hotelu przespałam – wzruszyła ramionami. – Idę. Byłam zaproszona.
- Nie. Dopiero co zostałaś uratowana, a teraz może się znowu coś wydarzyć.
- Kiedy znajdziemy Tylera powiem mu, żeby was zaprosił.
- Zaprosi tylko mnie, bo ja mu zniszczyłem życie – oznajmił złośliwie uśmiechnięty Klaus.
- Nie wiem, z jakiego powodu możesz śmiać – powiedziała czarownica. – Kath jak chcesz to chodź, ale nie obiecuję, że wrócisz bez obrażeń.
         Katherine skrzywiła się.
- Idę. Kol nie martw się o mnie – pocałowała go i poszła za Bonnie.
         Obie weszły do środka, zostawiając pierwotnych na zewnątrz. Pierce nadal stawiała niepewne kroki. Próbowała ustać, lecz utrudniały jej też buty na wysokim obcasie.
         Przeszły przez cały parter, zaglądając do każdego z pokoi. Nikogo tam nie było, więc wspięły się po schodach. Usłyszały jakiś trzask. Bonnie pobiegła do pokoju, z którego dobiegał hałas. Kath ją dogoniła. Otworzyły drzwi. W pomieszczeniu na łóżku, leżała nieruchomo Caroline. Na podłodze leżał Tyler, lecz odzyskał przytomność. Oboje mieli włosy we krwi, a ubrania były zniszczone. Caroline na czole, na ramionach, na nogach miała krew. Bonnie podbiegła do niej błyskawicznie.
- Caroline! Kath wyciągnij z niej te kule. Ktoś tu był i strzelał do niej z drewnianych kul. Boże! Caroline, słyszysz mnie?
         Katherine podeszła do niej i jęknęła.
- Ble… Nigdy nie miałam drewnianej kuli w czole. Ona musi sama to wyciągnąć albo samo wypadnie jak będzie się goiło. Możemy wyciągnąć jedynie z nóg i ramion.
         Tyler nic nie mówił. Sam dostał niejedną kulą. Pewnie osoba, która to zrobiła śledziła Caroline, ale go się nie spodziewała. Zajął się sobą. Wyciągnął sobie kule z ramienia.
- Tyler! – krzyknęła Bonnie, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność. – Co się tu stało? Kto to zrobił?!
- Przyszliśmy do mnie i się całowaliśmy. Nagle ktoś wszedł do środka i zaczęła strzelać. Mówiłem Caroline, żeby uciekała, jak dostałem z pierwszej kuli, ale ona nie chciała mnie zostawić.
- Kto to był?
         Tyler jęknął, bo wyciągnął następną kulę.
- Nie wiem, nigdy wcześniej jej nie widziałem.
- Jej? Czyli to ona?
- Mówię przecież.
         Katherine zdołała wyciągnąć trzy kule. Rany się powoli zagoiły. Caroline się ocknęła. Wszystko ją bolało.
- Auu! Moje czoło…
- Wyciągnij sobie kule – poradziła Katherine.
- Co wy tu robicie? Żyjesz? – spojrzała na Kath.
- Jak widać – wzruszyła ramionami.
         Caroline wyciągnęła kulę z czoła, co trochę musiało ją zaboleć. Kiedy pozbyła się wszystkich kul zapytała.
- Skąd wiedziałyście, że tu jestem?
         Bonnie w skrócie opowiedziała jej całą historię. Pierce wtrącała czasem coś, czego czarownica nie wiedziała. Tyler przysłuchiwał się, siedząc przy Caroline.
- Więc zabiliście tą wiedźmę i teraz ktoś się mści? – zapytał na podsumowanie.
- Tak. Niedługo Elena może być następna.
- Muszę wam coś powiedzieć, ale najpierw Tyler zaproś Kola i Klausa do środka – powiedziała niechętnie.
- Klausa? W życiu. Najlepiej chodźmy gdzieś indziej.
         Gdy cała czwórka wyszła na zewnątrz Bonnie dodała.
- Tylko wy dwaj – wskazała na Klausa i Tylera. – Nie pozabijajcie się.
- Mnie się nie da zabić – oznajmił dumnie Niklaus. – Ale nie zamierzam zabić jego.
- To dobrze – westchnęła czarownica. – Chodźmy gdzieś. Ktoś proponuje gdzie można iść?
- Chodźmy do nas – zaproponowała Katherine.

* * * * *


         Klaus i Tyler w salonie siedzieli na przeciwnych stronach pomieszczenia w fotelach. Bonnie usiadła obok Kola i Kath na kanapie. Caroline siedziała obok przyjaciółki. Wszystko było tak jak wcześniej. Została nawet dziura w ścianie po upadku pierwszego. Obraz, który wcześniej spadł na niego, leżał teraz na podłodze obok kawałków ściany i kurzu.
- To ma ktoś ochotę na coś do picia? – zapytał gospodarz domu.
- Ja bym poprosiła wodę…
- Mi możesz przynieść krew – powiedziała Kath.
- Mi też – odezwał się Klaus równocześnie z Caroline.
         Poczuła jak krew napływa jej do policzek. „Wampiry się nie rumienią”, pomyślała. Opuściła głowę na wypadek. Kath zachichotała, a Kol poszedł do kuchni. Nikt się nie odezwał do chwili, kiedy pierwotny wrócił obładowany „napojami”. Każdemu coś podał, oprócz Tyler’owi. Sobie wziął także woreczek z krwią.
         Wilkołak patrzał z obrzydzeniem na pierwotnych i Kath, kiedy pili krew. Może nie pili prosto z żył, ale zawsze to była ludzka krew. Z Caroline było inaczej. To Katherine ją zabiła i przez nią stała się wampirem. Teraz widział, że jej nie przeszkadzało bycie nim. Cieszyła się z życia, tak jak wtedy, kiedy była człowiekiem. Obecnie jedynie miała o wiele więcej czasu.
- To co zamierzacie teraz zrobić? – zapytał Tyler, gdy przeczytał list.
- Bonnie zamierza rzucić później zaklęcie na kilka osób.
- Jak tylko odpocznę, biorę się do pracy, więc pozwólcie. – powiedziała wstając.
- Idź do pokoju gościnnego. Nie wracaj do domu.
- Bonnie, poczekaj chwilę – dodała Caroline chwytając ją za rękę. – Muszę powiedzieć, wam to, co powiedziała mi ta kobieta.
- Dopiero teraz nam mówisz, że coś mówiła?! Caroline! – mówiła Bonnie, opadając z powrotem na kanapę. – Mów.
- Czemu ja nie słyszałem, jak mówiła? – zapytał wilkołak.
- Ponieważ byłeś już nieprzytomny – westchnęła. – Powiedziała, cytuję: „Przekaż im wiadomość. To dopiero początek. Możecie to zakończyć, oddając nam czarownicę lub wampirzycę”.
         Awantura wybuchła. Kol zaczął bronić Kath, Tyler natomiast chciał im ją oddać. Caroline nie mówiła nic, podobnie jak Klaus. Bonnie, odezwała się,
- Pójdę.
- Co? Nie! Nie pozwalam ci Bonnie Bennett – odparła ostro Caroline.
- To jedyny sposób, żeby to zakończyć – powiedział Kol.
- Kol! Ona pomogła ci uratować Katherine. Nie możemy ich tak po prostu oddać w ręce naszego wroga – oznajmił stanowczo Klaus.
- To co zamierzasz zrobić? Katherine nie chce iść. W ogóle nie powinna, dopiero co została uratowana – wzruszyła ramionami. – Więc ja pójdę.
- Ugh… Bonnie! Nie ma mowy. Wiem, że lubisz się poświęcaj, ale tak nie można. Nie wiadomo, co od ciebie albo od Katherine chce!
- Dajcie jej Kath – powiedział Tyler.
         Kol posłał mu zabójcze spojrzenie. Wilkołak zamilkł.
- Zastanowimy się nad tym jutro. Dzisiaj powinniśmy odpocząć, szczególnie Bonnie i Katherine – oznajmił Niklaus. – Powinniśmy być w jednym miejscu, więc Bonnie z Caroline pójdę do pokoju gościnnego, ja i Tyler zostaniemy w salonie, a Kol i Kath pójdą do swojej sypialni.
- Nie, Klaus – powiedziała ostro Bonnie. – Tyler i Caroline niech pójdą do gościnnego. Ja zostanę tutaj. Nie chcę, żebyś go zabił w nocy.
         Pierwotny zaśmiał się.
- Nie zamierzałem go zabić, choć przyznam, że pomyślałem o niej. Niech będzie. Ja się zdrzemnę na fotelu, a tobie odstąpię kanapę.
         Nikt się już nie odezwał. Wszyscy zrobili tak jak ustalili to Klaus i Bonnie. Tyler dziękował w duchu za to, że nie musi przebywać z hybrydą w jednym pomieszczeniu. 



1 Już dawno by zemdlały xD


_______________


No w końcu skończyłam. Męczyłam się z tym rozdziałem wyjątkowo ;) Mam nadzieję, że się wam spodoba. Postaram się tym razem szybciej dodać rozdział o Klausie i Kath, bo mam ferie ^^ Zostawcie po sobie komentarz ;]
Co byście sądzili, jakbym połączyła Bonnie z Klausem? Jestem ogólnie za Klaroline, ale coś mnie naszło na Bonnie i Klausa xD 
Pozdrawiam czytelników ;*

4 komentarze:

  1. Cudowny i ciekawy rozdział.Booni i Klaus? Hm..niezłe połączenie :) Za to Tyler mógłby zacząć przystawiać się do Caroline :D Czekam na kolejny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny rozdział:) mi osobiście Bonnie i Klaus nie pasują ale może...? za to bardzo czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję :) Pomyślę jeszcze nad Bonnie i Klausem ;3 Teraz biorę się za rozdział na drugiego bloga ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :)
    Zostałaś u mnie nominowana :*
    http://you-are-our-hope.blogspot.com/2014/02/liebster-blog-awards.html
    P.S Wspaniały rozdział, wybacz, że dopiero teraz jest kom, ale mam za dużo na głowie.

    OdpowiedzUsuń