wtorek, 25 lutego 2014

ROZDZIAŁ XXV



- Bonnie, śpisz? – spytał Klaus, kiedy dziewczyna leżała już na kanapie otulona kocem.
         Nie wiedziała, czy się odezwać. Czego by ode mnie chciał? Przecież chciał, żebym była wypoczęta.
- Jeszcze nie – wydusiła z siebie, nie odwracając się w jego stronę.
- Chciałem ci podziękować, za wszystko.
         Za wszystko?, pomyślała marszcząc brwi. Przewróciła się na drugi bok, by móc spojrzeć w jego twarz.Jego oczy patrzyły na nią uważnie. Ich spojrzenia się spotkały.
- Za wszystko? – wydusiła z siebie w końcu.
- Za uratowanie Katherine, za zgodzenie się na umowę i za to, że to mnie wykorzystałaś do tego zaklęcia. Kol pewnie już o tym zapomniał.
- Hmm… Nie musisz dziękować – powiedziała, wstając. – Idę po wodę – dodała, kiedy Klaus rzucił jej pytające spojrzenie.
         Kiedy wróciła, usiadła na kanapie i wypiła trzy łyki wody. Czuła się jeszcze słaba i wyczerpana. Ból głowy nie dawał jej spokoju.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz tak… blado.
- Tylko mnie głowa boli, ale sobie poradzę – posłała mu krzywy uśmiech, po czym odłożyła szklankę i z powrotem się położyła.
         Drżała, było jej zimno. Ciaśniej otuliła się kocem.
- Dobranoc Bonnie – szepnął Klaus, ale jej powieki już opadły i zasnęła.
         Poranek był koszmarny. Wszystko ją bolało. Wstając, poczuła ból nóg, a światło raziło ją w oczy. Pierwotny jeszcze spał, przynajmniej tak to wyglądało. Spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu. Była dopiero siódma rano. Tylko ona się obudziła. Weszła na bose stopy do kuchni. Chłód podłogi był nawet przyjemny dla jej obolałych stóp. Otworzyła lodówkę i zajrzała do niej. Nie było tam niczego oprócz krwi i jednego jabłka. Westchnęła i sięgnęła po czerwony owoc. Niemal nie czuła smaku. Wzruszyła ramionami i wróciła do salonu. Usadowiła się na wolnym fotelu i sięgnęła po komórkę. Napisała do swojej mamy, że jej wyjazd się przedłuży, ale to miał być odpoczynek.
         Nie mając, co robić jeszcze raz położyła się na kanapie. Jednak sen już nie przychodził. Dziwnie się czuła. Nie mogła sobie tak leżeć, skoro sen jej nie dopadł. Ponownie ruszyła do kuchni. Szukała czegoś do jedzenia w szafkach, ale nic nie znalazła. Dla upewnienia otworzyła lodówkę po raz drugi. Nic się nie zmieniło, z wyjątkiem, że tego jabłka już nie było. Zamykając lodówkę, podskoczyła ze strachu. Zauważyły rysy jakiejś dziewczyny. Na początku pomyślała, że to Caroline, ale pomyliła się.
         To była Jessica. Te same blond włosy, ten sam złowieszczy uśmiech. Przysunęła się do Bonnie i nagle oczy jej pociemniały, a kiedy zrobiła jeszcze krok w jej stronę, ukazała swoje kły. Jak u wampira. Przecież ona była wiedźmą. Wiedźmą, nie wampirem. Po chwili jednak uświadomiła sobie istotniejszy fakt: Ona nie żyła. Jessica szykowała się, żeby wgryźć się w szyję czarownicy. Bonnie chciała uciec, ale blondynka chwyciła ją za ramiona. Unikała jej wzroku, nie miała odwagi spojrzeć w jej twarz. Chciała jedynie, żeby to było szybkie i bezbolesne. Mogłaby się może obronić, ale wszystkie zaklęcia ulotniły się jej z głowy.
         Podniosła się, ciężko dysząc. Czuła, że jest spocona. Obejrzała się szybko i zrozumiała, że to był sen. Koszmar. Miała nadzieję, że nie krzyknęła, bo narobiłaby hałasu. Jednak nie. Klaus był tam gdzie poprzedniego dnia. Ciekawie czy tylko mi się to śniło, zapytała się w myślach. Nadal jej oddech był szybszy niż powinien być. Była teraz pewna, że to nie był zwyczajny sen. Sięgnęła po telefon. Ósma trzydzieści cztery rano.
         Do salonu przez okno wpadały słabe promienie słońca. Bonnie przeszedł dreszcz, kiedy przypomniała sobie sen. Dlaczego śniła się jej Jessica? Przecież ona nie żyje. I czemu do cholery była w nim wampirem?! Nie mogła się mylić. Ten sen wyglądał tak realnie, fakt, nie czuła smaku jabłka, jakimś trafem zaklęcia wyleciały jej z głowy, chociaż teraz mogłaby je wymówić. I nie mogła tam zasnąć, lecz wszystko inne wydawało się być prawdziwe. Czuła chłód podłogi w kuchni, ból głowy, strach.
- Nie śpisz już? – wyrwał ją z zamyśleń głos Klausa. Przypatrywał się jej dziwnym wzrokiem. – Jesteś blada jak ściana. Zobaczyłaś ducha, czy coś? – zapytał żartobliwie.
- Mniej więcej – westchnęła. Kiedy zauważyła, że pierwotny otwiera usta, żeby coś powiedzieć, dodała pośpiesznie: - Nie chcę o tym teraz rozmawiać. Jak wszyscy będą na nogach, powiem wam, co się stało – próbowała panować nad głosem, ale ledwo się jej udawało.
         On skinął głową i wstał. Poszedł do kuchni po woreczek z krwią. Bonnie przyniósł szklankę wody, chociaż o nią nie prosiła. Przyjęła ją, a Klaus usiadł obok niej na tapczanie. Ręce jej się trzęsły. Kiedy chciała odłożyć szklankę na stół, szkło wyślizgnęło jej się z dłoni i roztrzaskałoby się, gdyby nie złapał je pierwotny. Czarownica uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Nie wiedziała, co czuje. Miłość, nienawiść, a może obojętność. Nie wiedziała też przez ile czasu, patrzeli sobie w oczy. W końcu odwróciła wzrok.
- Dzięki – wyjąkała.
         Zanim odpowiedział, odchrząknął.
- Nie ma sprawy. Chcesz coś do jedzenia? Powinienem znaleźć jeszcze coś do jedzenia. A tobie przydałoby się śniadanie.
- Uhm… Sama zobaczę, czy coś jest – oznajmiła, próbując wstać.
         Jednak poczuła, że nie ma sił, więc opadła z powrotem na kanapę. Klaus wstał i poszedł do kuchni. Bonnie nie miała sił nawet się sprzeciwić.
         Po chwili wrócił z talerzem, na którym były kanapki. Czarownica mimo woli uśmiechnęła się.
- Dzięki – powiedziała, kiedy Niklaus podał jej talerz. Usiadł przy jej boku.
- Niedługo wszyscy powinni się obudzić.
- Aha… - mruknęła i ugryzła kęs chleba.
- Nie wiem jeszcze, ile to wszystko potrwa, ale powinniśmy trzymać się razem.
- Wiem. Zostanę, ile trzeba. Chcę, żeby moja rodzina i przyjaciele byli bezpieczni – odparła.
- Kiedy zamierzasz rzucić zaklęcie? – zapytał po chwili.
- Może dzisiaj.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jesteś jeszcze zmęczona i blada.
- Wiem, ale to przez to, co się zdarzyło – mówiła trochę poirytowana, biorąc już drugą kanapkę z serem.
- Naradzimy się i spróbujemy ustalić, co będzie dalej.
- Dobra.
         Zjadła jeszcze kilka kanapek i napiła się wody. Trochę kolorów przywróciło jej na twarz. Chciała się umyć i przebrać, dlatego wyciągnęła z walizki niezbędne rzeczy i poszła do łazienki. Była ona dość duża. Kabina prysznicowa, toaleta, umywalka, a nad nią czyste duże lustro. Obok półeczka, z różnymi perfumami oraz szczotką.
         Kiedy się rozebrała, weszła pod prysznic. Ciepła woda orzeźwiała ją. Gdy miała zamiar wyjść spod prysznica, uświadomiła sobie, że nie zabrała ze swojej walizki ręcznika. Przeklęła pod nosem. Miała nadzieję, że Caroline już nie śpi, dlatego stojąc za ścianą kabiny, zawołała cicho imię przyjaciółki. Za pierwszym razem nie przyszła dlatego krzyknęła troszkę głośniej: Caroline! Przynieś mi cholerny ręcznik z mojej walizki.
         Po kilku sekundach drzwi się otworzyły, ale Bonnie nie odwróciła się przodem. I tak by nic nie zobaczyła, przez tą kabinę. Już miała zamiar zapytać co tak długo, ale powstrzymała się, kiedy zobaczyła, że to nie Caroline weszła do środka. Ktoś podawał jej ręcznik przez małą szparę w kabinie. Jęknęła cicho. To nie była kobieca ręka. Jednak wzięła ręcznik i owinęła się szybko. Wyszła z kabiny i zobaczyła Klausa, który się jej przyglądał z zaciekawieniem. Ona czuła, jak na jej policzki wpływają rumieńce.
- Dzięki za ręcznik – odezwała się w końcu.
- Nie ma sprawy. Caroline jeszcze śpi, więc… ja ci przyniosłem.
         Bonnie skinęła głową.
- Mógłbyś…?
- Oczywiście.
         Wyszedł z łazienki, zamykając za sobą cicho drzwi. Odetchnęła z ulgą i ubrała się. Włosy miała mokre, dlatego skorzystała z suszarki, którą zauważyła na jednej z półek. Następnie się uczesała i umyła zęby. Sięgnęła po kosmetyczkę i delikatnie się umalowała. Efekt końcowy był zadowalający.
         Kiedy wróciła do salonu, wszyscy tam na nią czekali. Katherine siedziała obok Kola, opierając głowę o jego ramię. Caroline usiadła na jednym z foteli, podobnie jak Klaus. Tyler stał koło jej przyjaciółki. Wszyscy byli ubrani, jakby już dawno wstali.
- Bonnie, jak się czujesz? – zapytała Caroline.
- Lepiej niż wcześniej… - odparła siadając obok Kath.
- Coś się stało? – zapytał Kol.
         Bonnie się zdziwiła. Myślała, że Klaus powiedział im, że coś się stało. Spojrzała na niego, ale on wzruszył ramionami.
- Śniła mi się Jessica. Przynajmniej tak mi się zdaję, bo… - westchnęła.
- Bo co? Nie przypominała jej? – wtrąciła Pierce.
- Tak jakby. Zacznijmy od tego, że ten sen wydawał się realny. Jakby to było prawdziwe życie… - opowiedziała im każdy szczegół. – Najdziwniejsze było to, że zapomniałam zaklęć i nie mogłam nic powiedzieć. Byłam sparaliżowana ze strachu. A ona później miała twarz podobną do was – spojrzała na każdego prócz Tylera. – Była wampirem. Obudziłam się, kiedy chciała mnie ugryźć. Cała byłam spocona i się trzęsłam – przeszedł ją dreszcz.
         Nastąpiła cisza. Nikt jej nie słuchał albo nie wiedział, co powiedzieć.
- Mówisz, że ten sen wydawał ci się taki realny tak? To może kiedy ją zabiliśmy, miała krew wampira w sobie? Może ona żyje? – mówił Klaus.
- Nie wiem. To może być możliwe. Ale trudno się wkraść do głowy czarownicy, nawet w trakcie snu. Musiałaby mieć pomoc od strony wiedźm lub czarownic – westchnęła. – A jeśli jest wampirem, to najlepiej będzie zapisać, któryś z domów na człowieka i się w nim schronić.
- Błagam tylko nie Elena… - mruknęła Katherine.
         Caroline posłała jej jadowite spojrzenie.
- Nie lubię jej… Nie moja wina.
- Może ten Matt? – zaproponował Kol.
- Musielibyśmy z nim porozmawiać. Co do Eleny, to na nią między innymi rzucę zaklęcie – zdecydowała Bonnie.
- A będziesz mogła rzucić zaklęcie, na któreś z nas, żebyśmy mogli iść po krew lub jedzenie? Takie chwilowe.
- Mogę… Ale będzie to trudne. Tyler zadzwoń do Matta, niech tu przyjedzie. Tylko jaki dom wybrać? Tutaj jest za mało miejsca…
- Możemy iść do domu Mikaelsonów – przemówił ponownie Klaus.
- Czy tam nie mieszka Elijah i Rebekah?
- Rebekah? – jęknęła Kath.
- Elijah mówił, że Rebekah wyjechała. Nie wiem, co zrobić z Elijah – mówiła spokojnie hybryda.
- Opowiedz mu wszystko. Niech wie. On jest godny zaufania – dodała Bonnie.
- Pomyślimy nad tym jeszcze. Teraz Tyler zadzwoń do Matta.
         Tyler wstał i wyszedł z salonu. Sięgnął telefon i wykręcił numer. Po drugim sygnale Matt odebrał.
         Bonnie nie była jednak taka pewna, że Jessica stała się wampirem. Nie wiedziała, czy to możliwe u wiedźm. Wiedziała o nich niewiele. Wiedźmy się nie rodzą. Musi być jakaś ceremonia, żeby osoba stała się wiedźmą. Czerpią moc z istot żywych nadprzyrodzonych. Jednak nie wiedziała, czy mogą się zmieniać w wampiry.
- Zaraz wrócę, muszę zadzwonić – oznajmiła, wychodząc z pomieszczenia.
         Wybrała numer i przyłożyła komórkę do ucha.
- Mama?
- Tak kochanie? – zapytał znajomy głos.
- Mam pytanie…
         Rozmowa trwała kilka minut. Miała kilka pytań. Jej mama także. Chciała wiedzieć, o co chodzi, jednak Bonnie wymyśliła jakiś powód. Wracając do salonu, miała mieszane uczucia i nie wiedziała, co myśleć.
- Jessica nie może być wampirem – powiedziała szybko.
- Co? Przecież widziałaś ją w śnie. Tylko wampiry mogą wchodzić w sny… - odezwała się Katherine.
- Wiem, ale dowiedziałam się, że wiedźmy nie mogą być później wampirami. Nie rodzą się nawet wiedźmami. Muszą przejść jakąś ceremonię przejścia – wytłumaczyła.
- Już nic nie rozumiem… - stwierdził Tyler.
- Jednak to nie zmienia faktu, że nie potrzebujemy schronienia. Za tym może kryć się wampir – dodała.
- Bonnie ma rację. Musimy uważać – przyznał Klaus.
- Czyli przeprowadzamy się do domu Mikaelsonów? – zapytał Kol.
- Tymczasowo. Tu jest za mało miejsca. Trzeba zapisać dom na Matta, żeby żaden wampir nie mógł się tam dostać… Tylko my. Musicie spakować więcej ubrań. Najlepiej będzie jak ja z Mattem pójdziemy na niego zapisać dom…
- O ile się zgodzi brać w tym udział – dodała Caroline.
- Dobrze o ile się zgodzi… Kol z Katherine pójdą razem się spakować, a Bonnie z Caroline i Tylerem. Każdy będzie miał jakąś ochronę. Tylko najpierw trzeba mu to wytłumaczyć.
         Rozległo się pukanie do drzwi.
- Pójdę otworzyć – powiedział Tyler, wychodząc do przedsionka.
         Gdy otworzył drzwi, Matt miał ponurą minę.
- O co chodzi? – zaczął.
- Zaraz się dowiesz – wpuścił go i zamknął za nim drzwi.
         Weszli do salonu, w którym panował spokój. Kiedy Matt wszedł do środka Caroline i Bonnie przywitali go kiwnięciem głowy i cierpkim uśmiechem. Miał na sobie jeansy oraz koszulę w kratę. Jego rękę zdobiła bransoletka z werbeną. Buty miał od błota.
- Co jest?
- Usiądź. Musisz najpierw się wszystkiego dowiedzieć i zastanowić… - zaczęła Bonnie, a Matt posłusznie usiadł.
         Klaus wziął wdech.
- Katherine została porwana i zawarliśmy z Caroline i Bonnie umowę. Chodziło mniej więcej o to, żeby Bonnie pomogła nam ją znaleźć, a my w zamian oddalibyśmy Caro Tylera i nie zabijalibyśmy ludzi w Mystic Falls. Bonnie się zgodziła i okazało się, że Jessica, ta co uprowadziła Kath jest wiedźmą. Chciała znać sposób jak nas zabić. Wiedźmy czerpią moc z istot nadnaturalnych takich jak my. Dowiedzieliśmy się, że przetrzymuje ją w Nowym Orleanie i na końcu Bonnie wymówiła zaklęcie, które bardzo osłabiło Jessicę. Zabiliśmy ją. Gdy wróciliśmy do swojego pokoju znaleźliśmy list od jakiejś osoby – Klaus wyciągnął z kieszeni kartkę i podał ją Mattowi. Kiedy był pewny, że przeczytał, kontynuował. – Jak już dotarliśmy do domu Caroline, okazało się, że jest u Tylera. Ja z Kolem nie mogliśmy tam wejść, bo nie zostaliśmy zaproszeni. Poszły więc Bonnie i Katherine. Obie były wyczerpane. Na górze znalazły Caroline i Tylera z drewnianymi kulami w ciele. Ostatniej nocy Bonnie przyśniła się Jessica jako wampir. Okazało się, że ona nie może być wampirem, skoro była wiedźmą. A w śnie czuła się, jak w realu. Obudziła się, kiedy Jessica miała wbić swoje zęby w jej żyłę szyjną. Dlatego pomyśleliśmy skoro jesteś człowiekiem, może zapisalibyśmy na ciebie dom Mikaelsonów, w którym byś mieszkał razem z nami? Musiałbyś nas zaprosić.
         Zapadła cisza. Było widać, że Matt się zastanawia, bo marszczył brwi. W końcu wziął głęboki oddech i powiedział:
- Zgadzam się… Tylko dlaczego prosicie mnie, a nie na przykład Elenę?
- Ponieważ przy niej zawsze jest Stefan i Damon. Im mniej osób się w to miesza, tym lepiej – odparła poirytowana Katherine.
- Racja – przyznał Klaus. – Tylko nie powinieneś opuszczać domu Mikaelsonów wtedy, przez jakiś czas.
- Prowadzę bar. Nie mogę od tak zniknąć.
- Znajdę kogoś… Możesz przecież wziąć urlop. Zajmiemy się wszystkim. Teraz powinniśmy się przenieść.
- Teraz? – Matt uniósł brwi.
- Tak – odparł stanowczo Klaus. – Ty idziesz ze mną. Trzeba zapisać na ciebie dom. Później weźmiesz swoje rzeczy, których potrzebujesz z domu – podniósł się i wskazał głową na drzwi. – Idziesz?
         Bez odpowiedzi Matt ruszył za hybrydą. Bonnie, Caroline i Tyler nałożyli na siebie kurtki i wyszli pięć minut nich. Zostali Kol i Katherine. Nie ruszyli się z miejsca. Kol obejmował ukochaną, której głowa nadal spoczywała na jego piersi.
- Trzeba się spakować – westchnęła, niechętnie odsuwając się od niego.
- Tylko nie spakuj całego domu. Weź najpotrzebniejsze z najpotrzebniejszych rzeczy.
         Katherine uśmiechnęła się szeroko, ukazując swoje białe zęby. W jej oczach można było zobaczyć iskierkę radości.
- Zadanie jest za trudne… Ile mogę wziąć walizek? – zapytała.
         Kol przyłożył palce do brody, jakby rozmyślał. Nie śpieszyło im się za bardzo.
- Jedną. I ewentualnie tą małą torbę.
- Tą niebieską? Ona jest za mała! Wezmę dwie małe walizki i tą torbę. Wiesz, że nie umiem się powstrzymać. Muszę mieć ze sobą suszarkę, kosmetyki, szczotkę do włosów, prostownicę…
- Prostownicę? Przecież ty nie prostujesz włosów.
- Jak wstaję, muszę je trochę prostować, bo wyglądam okropnie. Mam jakieś gniazdo na głowie.
- Nie zauważyłem – stanął koło niej i przejechał wierzchem dłoni po jej policzku.
- Kol! Mieliśmy się pakować, a nie… - nie dokończyła, bo Kol objął jej twarz dłońmi i pocałował ją.
         Przywarli do siebie jak magnesy. Ich ciała się stykały. Ona nie mogła się oderwać i nie chciała tego zatrzymywać. Podobało jej się, że jego wargi są miękkie, a on czasem całuje ją delikatnie, a czasem gwałtownie. Nigdy nie wiedziała, jak będzie wyglądał pocałunek. Ten był gwałtowniejszy.
         Kiedy oderwali się od siebie i otworzyli oczy, Kol powiedział:
- Trzeba się spakować – uśmiechnął się.
         Odwzajemniła uśmiech. Teraz ona chciała go zaskoczyć, więc przycisnęła swoje usta do jego warg. Udało się jej. Zdziwił się, ale odwzajemnił pocałunek. Całowali się tak przez chwilę. Z trudem odsunęli się od siebie. Ich oddechy były szybsze.
- Dwie małe walizki i torba – uśmiechnęła się szeroko i poszła do sypialni.

* * * * *


         Bonnie w drodze do domu Tylera rozmyślała o swoim śnie. Żałowała, że nie przyjrzała się Jessice. Chciała, żeby to wszystko się już skończyło, ale miał to być dopiero początek. Czuła się lepiej niż godzinę temu. Z łatwością ustała na nogach i miała w sobie energię. Miała zamiar jeszcze dzisiaj rzucić zaklęcie chroniące niektórych z jej bliskich.
- Bonnie, rozmawialiście z Klausem wieczorem? – wyrwał ją z rozmyślań głos przyjaciółki.
- Yyy… Nie – skłamała. Po co miała mówić, że Klaus jej dziękował?
- Hmm… - mruknęła. – A jak się czujesz?
- Dobrze – odparła. – Caroline, nie musisz się o mnie martwić. To nie ja zostałam postrzelona kulami.
- Klaus mówił, że zemdlałaś kilka razy w Nowym Orleanie – wtrącił Tyler.
         Czarownica westchnęła cicho.
- Zdarza się. Byłam wykończona. Zaklęcie tak na mnie zadziałało. Rzadko rzucam takie silne. Czuję się jednak lepiej niż kiedy wstałam.
         Zamilkli. Doszli właśnie do domu Tylera. Świecił on teraz pustakami, odkąd Klaus zabił jego matkę. Poradził sobie z jej stratą. Caroline mu w tym pomogła, ale nigdy nie wybaczy tego pierwotnemu. Czuł do niego nienawiść.
- Poczekajcie tutaj, wezmę tylko kilka rzeczy i możemy iść – odezwał się, kiedy znaleźli się w holu.

* * * * *


     Gdy już wszyscy znaleźli się przed domem Mikaelsonów, zapadła cisza, którą w końcu przerwał Klaus. Elijah stał u boku swoich braci.
- Wejdź pierwszy, Matt.
     Donovan przekroczył próg domu. Czuł się dziwnie. Dom Mikaelsonów był teraz formalnie jego własnością. Miał już zaprosić wszystkich, ale przerwał mu Elijah.
- Nie zapraszaj wszystkich.
- Dobrze. Klaus i Elijah, wejdźcie.
     Zaproszeni przeszli pewnym krokiem obok Matta do środka. Zaprosił resztę. Wszyscy mieli przy sobie chociaż jedną torbę… Nie licząc Elijah i Klausa.
- Nikogo więcej nie zapraszaj i pij werbenę – polecił Kol.
- Ma się rozumieć – potwierdził.
         Kiedy znaleźli się w salonie, który był ogromny, każdy znalazł sobie miejsce.

__________


Już myślałam, że nie będę miała czasu skończyć tego rozdziału... :c Czy tylko ja mam tak dużo nauki? -.-
Co sądzicie o tym rozdziale? Zaskoczyło was coś? Macie jakieś pomysły? Czekam na propozycje i oczywiście na wasze opinie.
Czytał ktoś może Czarnoksiężnika z Archipelagu? To moja lektura na przyszły tydzień :p
Proszę, żebyście zostawili po sobie jakiś znak, w formie komentarza! :3 

wtorek, 11 lutego 2014

Liebster Blog Awards!



 Hej wszystkim ;] Otrzymałam nominację od Natalia G, co mnie bardzo cieszy :) Dziękuję ci! Dla niektórych do norma być nominowanym, ale dla mnie to coś ważnego. Nie uważam swoich blogów za najlepszych, bo takie nie są i dużo im brakuje do ideału :P

Zadane pytania:
1. Ile masz lat?
2. Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie?
3. Ulubiona potrawa?
4. Ulubione książki?
5. Ulubiony kolor?
6. Gdzie chciałbyś/chciałbyś zamieszkać w przyszłości?
7. Ulubiona piosenka?
8. Czego się najbardziej boisz?
9. Jaki film ostatnio oglądnęłaś/łeś?
10. Co sprawia, że jesteś szczęśliwa/wy?
11. Masz zwierzątko? Jakie?

Odpowiedzi:
1. W tym roku już 15 (coraz szybciej się starzeję xd)
2. Czytać książki, pisać, słuchać muzyk, pisać ze znajomymi <3 
3. Hmm... Pizza, ale próbuję ją ograniczać ;) 
4. Dużo ich... Między innymi: Cała seria "Dary Anioła", trylogia "Diabelskie maszyny" i "Proroctwo sióstr", seria "Akademia Wampirów" i "Kroniki Krwi" oraz trylogia Kluczy Nory Roberts ^^
5. Fioletowy i zielony ;]
6. O tym jeszcze nie myślałam c;
7. Tych też mam wiele... The Fray - Love don't die, Kim Cesarion - Undressed <3 i mnóstwo piosenek Hurts :3
8. Że zostanę sama i nikt nie będzie czytał moich blogów :P
9.  Nostalgia Anioła ;]
10. Czytanie miłych komentarzy na moich blogach, słuchanie muzyki i takie tam rzeczy :D
11. Niestety nie... ;c


Nominuję:

* City of Heavenly Fire - my version 

Zawsze Tam Gdzie Ty....  

* "Łatwe jest zejście do piekieł..."

* Akademia Wampirów: Siostry Krwi 

Ochotnicy Śmierci

* I'm not her

* The Originals... Niezwykła historia, niezwykłej rodziny.

* Złapać, zabić, wysłać do piekła... bez możliwości powrotu...

* The Immortal Friends - Bella and Elena

* po-prostu-tylko-ja 

* piracki-pamietnik

Moje pytania:

1. Lubisz czytać książki? Jakie najbardziej?
2. Ulubiony film?
3. Ile masz lat?
4. Jak długo piszesz bloga?
5. Ulubiona piosenka?
6. Jak spędzasz najchętniej czas? 
7. Ulubiony serial?
8. Największe marzenie?
9. Co najbardziej cenisz w ludziach?
10. Skąd wzięłaś/wziąłeś pomysł na bloga?
11. Ulubiony blog?

P.S. Następny rozdział na bloga o Kath i Klausie powinnam dodać jutro :3


poniedziałek, 3 lutego 2014

ROZDZIAŁ XXIV



Nie zdążyła nic powiedzieć, a w drzwiach stanął Klaus. Miał na sobie ciemną bluzkę z długim rękawem i spodnie. Uśmiechnął się krzywo.
- Jak się czujesz? Straciłaś przytomność…
- Dobrze – skłamała. – A ty?
- Ja?
- Jak się czujesz? – zapytała opierając się o ścianę.
- Hmm…
- Ahh… Nie wiesz.
- Czego nie wiem?
- To ty trochę ucierpiałeś przy zaklęciu. Pomyślałam, że Kol chciałby od razu… - nie dokończyła, bo przerwał jej Klaus.
- Nie, nie wiedziałem – westchnął. – Ale jak używałaś tego zaklęcia wtedy czułem, jak uchodzi ze mnie energia. Nie cała, ale czułem to. Jakby ktoś mi coś odbierał – zamilkł.
Zapadła cisza. Bonnie nie wytrzymała, spojrzała na niego i powiedziała.
- Przepraszam. Nie wiedziałam jak to będzie…
         Pierwotny się roześmiał. Podszedł do jej łóżka i usiadł obok niej.
- To my powinniśmy cię przeprosić. Naraziliśmy cię na niebezpieczeństwo.
- Zapomniałeś dodać, że się na to zgodziłam. Zawarliśmy umowę – odparła, próbując wstać. Jęknęła.
- Mówiłaś, że dobrze się czujesz. Co ci jest?
- Jeszcze nie wiem, ale poradzę sobie.
         Odepchnęła się od łóżka i wstała. Nogi ugięły się pod nią, i przeszył ją ostry ból. Upadłaby, gdyby nie złapał jej Klaus. Jej powieki zrobiły się cięższe, jakby ważyły kilka kilogramów. Ostatnie, co zobaczyła to pierwszego mówiącego do niej.

* * * * *

Katherine nie spała. Oparła głowę na piersi swojego ukochanego.
- Dziękuję.
         Kol pocałował ją delikatnie w czoło. Po chwili odsunął ją od siebie, wstał i podszedł do mini lodówki. Wyciągnął z niej dwa woreczki z krwią. Podał je Kath, która przyjęła je z wdzięcznością.
- W końcu się mogę napić – otworzyła jeden z nich i wypiła całą zawartość.
         Nabrała trochę kolorów. Uśmiechnęła się do Kola.
- Nie wychodź jeszcze.
         Usiadł z powrotem przy niej, kładąc swoją rękę na jej ramieniu. Przez dłuższą chwilę nic nie mówili. Siedzieli, myśląc nad czymś.
- Kol, wiesz co było najgorsze? – zapytała nagle.
- Co?
- Nie mogłam nic zrobić, nawet się uczesać.
         Pierwszy wybuchnął śmiechem. Co mógł więcej? Powiedzieć jej, że i tak wyglądała wspaniale?
- Cała Katherine Pierce.
- I to, że cię nie było przy mnie – dodała po chwili namysłu. Przeniosła na niego wzrok.
         Patrzeli sobie prosto w oczy. Niejedna dziewczyna nie wytrzymałaby spojrzenia Kola1.
- Kocham cię – powiedział.
- Ja ciebie też.
         Pocałowali się. Kath zarzuciła mu ręce na szyję. Kol jedną dłoń miał we włosach ukochanej, a drugą trzymał jej twarz. Pocałunek był namiętny i długi. Chcieli więcej, ale wiedzieli, że tutaj nie powinni tego robić. Tęsknili za sobą, fakt, ale potrzebowali odpoczynku. I fizycznego i psychicznego. Oderwali się od siebie. Ciężko oddychali.
         Ktoś zapukał do drzwi i wszedł.
- Nie chcę wam przeszkadzać, czy coś, ale coś złego z Bonnie się dzieje – oznajmił. – Wstała i musiałem ją złapać, żeby nie upadła. Znów jest nieprzytomna, powinniśmy wrócić do Mystic Falls.
- Może to tylko wyczerpanie? – zapytał Kol.
- Tego nie wiemy. Okaże się to wkrótce. Wyjeżdżamy za dwadzieścia minut. Najedzcie się, spakujcie i jedziemy – powiedział i wyszedł.
- Od kiedy interesuje go Bonnie? – zapytała Kath, marszcząc brwi.
- Próbowała cię uratować, ale mieliśmy umowę.
- Umowę?
         Pierwotny wyjaśnił jej krótko, o co w niej chodziło. Trwało to zaledwie parę minut. Na koniec westchnął.
- Trzeba się uszykować do wyjazdu. Spakuję kilka rzeczy, a ty jeszcze się napij krwi. Nabierzesz trochę kolorów – uśmiechnął się do niej.
         Pierce posłuchała go i wypiła połowę drugiego woreczka. Wiedziała, że musi wrócić do formy. Była zmęczona i wyczerpana, ale też zadowolona, że ma swojego ukochanego przy sobie. Nie wiedziała, jak myśleć teraz po tym wszystkim. Gdyby Bonnie i Caroline nie zgodziłyby się zawrzeć umowy, możliwe, że nadal byłaby przetrzymywana przez Jessice albo co gorsza mogłaby nie żyć. Szybko odrzuciła te myśli. Próbowała wstać, ale stało się to trudniejsze niż podejrzewała. Czuła, jakby miała nogi z waty, ale nie upadła. Była wystarczająco silna, by dojść do samochodu. Przynajmniej taką miała nadzieję.
- Dasz radę iść? – zapytał nagle Kol, patrząc na ukochaną swoimi zatroskanymi oczami.
- Chyba tak. Spróbuję, najwyżej mnie złapiesz – mrugnęła do niego.
         Kiedy mieli wyjść z pokoju pierwszy, podał jej swoje ramię. Katherine przyjęła je z przyjemnością i podziękowała. W drugiej ręce trzymał bagaż. Wyszli z pokoju, w salonie nikogo nie zastali. Na stole leżała karteczka zwinięta na pół. Kol rozłożył ją i przeczytał ją po cichu.

Nie znacie mnie, ale ja poznałem/łam was. Nie powstrzymacie mnie. Wy – pierwotni, wampirzyca i czarownica pożałujecie. Chociaż miałbym/miałabym szukać tysiące lat, znajdę sposób do zniszczenia was. Każda bliska wam osoba zostanie zraniona, począwszy od Barbie z Mystic Falls. Zakładam, że domyślacie się o kogo chodzi. Wkrótce dowiecie się kim jestem.

- Mamy małe kłopoty – stwierdził.
- Co? Daj to… - wyrwała mu kartkę z ręki i przeczytała. – Rzeczywiście. To musi być ktoś, kto znał Jessice.
- Kto znał Jessice? – do pomieszczenia wszedł Klaus.
- Ten kto napisał ten list – odparła Kath, podając mu kartkę.
         Gdy ją przeczytał, opadł na kanapę.
- Jak ta kartka się tu znalazła w ogóle? – zapytał, chociaż wiedział, że nikt nie będzie znał odpowiedzi. – Musimy natychmiast wracać do Mystic Falls – stwierdził, z powrotem wstał i skierował się do pokoju Bonnie.
         Czarownica spała. Jej klatka piersiowa unosiła się systematycznie: do góry i na dół. Leżała bokiem, a jej włosy zasłaniały część twarzy.
- Bonnie? – powiedział Klaus, podchodząc do jej łóżka. Szturchnął lekko jej ramieniem. – Bonnie? – powtórzył. – Cholera. – mruknął pod nosem.
         Odpowiedziała mu cisza. Klaus postanowił spakować rzeczy Bonnie, choć większość już była pochowana. Schował jej telefon i księgę do torby.
- Kol! – zwołał go.
         Po chwili w pomieszczeniu stał Kol. Trzymał w jednej ręce walizkę. Był już gotowy do wyjścia.
- O co chodzi?
- Musisz wziąć jeszcze jej walizkę. Ja wezmę Bonnie i torebkę.
- Nadal jest nieprzytomna?
- Jak widać… Musimy coś zrobić. Może jak będziemy wracać się obudzi – mówił z małą nadzieją w głosie.
         Już bez słowa, wzięli Bonnie i jej rzeczy do samochodu. Usiedli tak jak wcześniej. Większość drogi milczeli, jednak później czarownica zmarszczyła brwi i po chwili otworzyła oczy. Czuła ból głowy. Zobaczyła przednią szybę samochodu, kiedy przekręciła głowę w lewo ujrzała Klausa. Patrzał na nią, a później oderwał od niej wzrok, bo prowadził samochód.
- Już myślałem, że się nie obudzisz – stwierdził. – Mówiłaś, że się dobrze czułaś…
- Tylko brzuch mnie bolał. Nie wiedziałam, że nie ustanę na nogach. Myślałam, że to zaklęcie tak mocno nie wyczerpuje… - mówiła szeptem. Zaschło w gardle, co o dziwo zauważyła Katherine. Sięgnęła do torebki Bonnie i wyciągnęła butelkę wody.
- Weź. Dzięki, że pomogłaś mnie uratować – jej ton głosu był niemal obojętny. Jednak można było usłyszeć odrobinę wdzięczności.
- Dzięki… - wzięła kilka łyków i dodała. – Chciałam to zrobić dla Caroline  oraz dla Mystic Falls.
- Słyszałam… Ale i tak dzięki – wzruszyła ramionami i oparła głowę o ramię Kola.
- Teraz mamy inne zmartwienie – odezwał się Kol.
- Między innymi Caroline jest jednym z nich.
- Co?! Możecie mi powiedzieć, o co chodzi?
         Klaus sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej złożoną kartkę. Podał ją Bonnie. Kiedy ją przeczytała krzyknęła tylko:
- Gazu do cholery! Muszę do niej zadzwonić. Dajcie mi moją torebkę!
         Kath podała jej szybko torbę. Czarownica wygrzebała z niej swoją komórkę. Jej ręce drżały. W końcu udało jej się wykręcić numer Caroline. Przyłożyła telefon do ucha. Pierwszy sygnał – nic. Drugi sygnał – nic. Po trzecim odezwała się poczta.
- Nie odbiera…    
         Bonnie odgarnęła włosy z twarzy. Była załamana. Cała się trzęsła. Czemu Caroline? – pytała się.
- Nie wiem… Może widzieli nas z nią. – czarownica uświadomiła, że zadała pytanie na głos.
- A ja chciałam, żeby była szczęśliwa… - przerwała i po chwili dodała. - Tyler! Właśnie. Może akurat jest z nią? Może ją obroni?! – ożywiła się trochę, ale Klaus sprawił, że jej nadzieja niemal znikła.
- Tyler? Wątpię. Uciekłby raczej albo nie poradziłby sobie. W najlepszym przypadku wzięliby też jego.
         Bonnie posłała mu jadowite spojrzenie. Jak mógł tak mówić!? No tak, zapomniałam, że się nienawidzą – myślała.
- Nie możesz jechać szybciej? – zapytała po kilku minutach.
         Klaus spojrzał na nią marszcząc brwi.
- Myślałam, że nie przejmujecie się policją. Przecież możecie ich zahipnotyzować… Pośpiesz się do diabła!
         Pierwotny nie odezwał się, co zdziwiło Bonnie. Jedynie nacisnął pedał gazu. Przyśpieszyli. Czarownica pogrążyła się w myślach. Nie myślała o niczym innym, tylko o Caroline i o tym kto może chcieć zemsty… Wiedziała, a raczej domyśliła się, że ta osoba musiała znać Jessicę. Kto inaczej mógłby to być? Nie umiała znaleźć innego pomysłu. Po kilku minutach byli już w Mystic Falls. Bonnie nie musiała mówić, żeby od razu podjechać pod dom Caroline, bo Klaus o tym dobrze wiedział. Sam nie chciał, żeby jej się coś stało.
         W aucie zostali Kol i Kath. Jeszcze nie zdążyli zahamować, a Bonnie wysiadła z samochodu i podbiegła do drzwi. Energicznie w nie zapukała. Otworzyła jej Liz. Klaus doszedł do boku czarownicy.
- Jest Caroline? – zapytała zadyszana.
- Nie ma jej. Mówiła, że idzie spotkać się z Tylerem.  Coś się stało?
- Szukamy jej tylko… - powiedział Klaus. – A mówiła gdzie się z nim spotka?
- U niego…
         Gdy to usłyszeli, bez pożegnania wrócili szybkim krokiem do auta. Bez słowa wsiedli do samochodu. Bonnie zapięła pas, a pierwotny odjechał spod domu Caroline.
- Gdzie jedziemy? – zapytała Katherine.
- Do Tylera. Pani szeryf powiedziała, że Caroline poszła do niego się z nim spotkać.
         Resztę drogi milczeli. Ręce Bonnie się trzęsły. Postanowiła przyszykować się na wszelki wypadek, więc wyciągnęła księgę z torebki i przerzucała kartki, obrzucając każdą z nich uważnym wzrokiem. Zatrzymała się na jednej. Przesunęła palcem po kilku linijkach.
- Nie mogę teraz rzucić zaklęcia chroniącego niektórych. Dużo energii do tego potrzebuję… - westchnęła.
- Kiedy znajdziemy Caroline całą i zdrową, odpoczniesz i zjesz coś, jak chcesz rzucić to zaklęcie – odparł Klaus, nie patrząc w jej stronę.
- Oczywiście, że chcę. Niestety nie mogę rzucić czaru na całe Mystic Falls. Tylko zaledwie parę osób… Mam nadzieję, że zadbacie siebie.
- Nie martw się nami. To my cię w to bagno wplątaliśmy.
- Ale ja się zgodziłam – dodała.
- Nie musiałaś – szepnęła Katherine. – Nie musiałaś mnie ratować. Wiem, chciałaś zrobić to dla Barbie i dla Mystic Falls… Ale nie możesz uratować wszystkich teraz przed… hmm… tą świrniętą osobą.
         Cisza. Bonnie zatkało. Katherine mówiła dziwnie, bardzo dziwnie. Nigdy się tak nie zachowywała. Przynajmniej nie w jej obecności. Spojrzała na Klausa i zauważyła, że on też był trochę zaskoczony. Przeniosła wzrok na Kola i wyglądał podobnie. Kath zauważyła, że Bonnie i ukochany się na nią patrzą i odezwała się.
- Ups. Wiem, dziwnie się zachowuje… Powiedziałam, co myślę, a że to zabrzmiało dość miło to nie moja wina – założyła ręce na piersi.
         Klaus cicho się zaśmiał. Po chwili zatrzymał samochód. Tym razem wyszli wszyscy. Kol nadal musiał podtrzymywać Kath, ale już nie tak bardzo jak wcześniej. Polepszyło jej się odkąd wypiła dwa woreczki z krwią. Jedynym problemem było zaproszenie. Ani Kol ani Klaus nie mogli wejść do środka.
- Nie wiem czy to bezpieczne – stwierdził Kol.
- Pójdę sama – oznajmiła Bonnie.
- Ja też idę. Dam radę – dodała Katherine.
         Wszyscy spojrzeli na nią zdumieni.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jesteś przemęczona i potrzebujesz krwi – powiedziała czarownica.
- Ty też… Znaczy ty nie potrzebujesz krwi ale jesteś zmęczona i potrzebujesz snu, ja go nie potrzebuję. Większość pobytu w tym hotelu przespałam – wzruszyła ramionami. – Idę. Byłam zaproszona.
- Nie. Dopiero co zostałaś uratowana, a teraz może się znowu coś wydarzyć.
- Kiedy znajdziemy Tylera powiem mu, żeby was zaprosił.
- Zaprosi tylko mnie, bo ja mu zniszczyłem życie – oznajmił złośliwie uśmiechnięty Klaus.
- Nie wiem, z jakiego powodu możesz śmiać – powiedziała czarownica. – Kath jak chcesz to chodź, ale nie obiecuję, że wrócisz bez obrażeń.
         Katherine skrzywiła się.
- Idę. Kol nie martw się o mnie – pocałowała go i poszła za Bonnie.
         Obie weszły do środka, zostawiając pierwotnych na zewnątrz. Pierce nadal stawiała niepewne kroki. Próbowała ustać, lecz utrudniały jej też buty na wysokim obcasie.
         Przeszły przez cały parter, zaglądając do każdego z pokoi. Nikogo tam nie było, więc wspięły się po schodach. Usłyszały jakiś trzask. Bonnie pobiegła do pokoju, z którego dobiegał hałas. Kath ją dogoniła. Otworzyły drzwi. W pomieszczeniu na łóżku, leżała nieruchomo Caroline. Na podłodze leżał Tyler, lecz odzyskał przytomność. Oboje mieli włosy we krwi, a ubrania były zniszczone. Caroline na czole, na ramionach, na nogach miała krew. Bonnie podbiegła do niej błyskawicznie.
- Caroline! Kath wyciągnij z niej te kule. Ktoś tu był i strzelał do niej z drewnianych kul. Boże! Caroline, słyszysz mnie?
         Katherine podeszła do niej i jęknęła.
- Ble… Nigdy nie miałam drewnianej kuli w czole. Ona musi sama to wyciągnąć albo samo wypadnie jak będzie się goiło. Możemy wyciągnąć jedynie z nóg i ramion.
         Tyler nic nie mówił. Sam dostał niejedną kulą. Pewnie osoba, która to zrobiła śledziła Caroline, ale go się nie spodziewała. Zajął się sobą. Wyciągnął sobie kule z ramienia.
- Tyler! – krzyknęła Bonnie, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność. – Co się tu stało? Kto to zrobił?!
- Przyszliśmy do mnie i się całowaliśmy. Nagle ktoś wszedł do środka i zaczęła strzelać. Mówiłem Caroline, żeby uciekała, jak dostałem z pierwszej kuli, ale ona nie chciała mnie zostawić.
- Kto to był?
         Tyler jęknął, bo wyciągnął następną kulę.
- Nie wiem, nigdy wcześniej jej nie widziałem.
- Jej? Czyli to ona?
- Mówię przecież.
         Katherine zdołała wyciągnąć trzy kule. Rany się powoli zagoiły. Caroline się ocknęła. Wszystko ją bolało.
- Auu! Moje czoło…
- Wyciągnij sobie kule – poradziła Katherine.
- Co wy tu robicie? Żyjesz? – spojrzała na Kath.
- Jak widać – wzruszyła ramionami.
         Caroline wyciągnęła kulę z czoła, co trochę musiało ją zaboleć. Kiedy pozbyła się wszystkich kul zapytała.
- Skąd wiedziałyście, że tu jestem?
         Bonnie w skrócie opowiedziała jej całą historię. Pierce wtrącała czasem coś, czego czarownica nie wiedziała. Tyler przysłuchiwał się, siedząc przy Caroline.
- Więc zabiliście tą wiedźmę i teraz ktoś się mści? – zapytał na podsumowanie.
- Tak. Niedługo Elena może być następna.
- Muszę wam coś powiedzieć, ale najpierw Tyler zaproś Kola i Klausa do środka – powiedziała niechętnie.
- Klausa? W życiu. Najlepiej chodźmy gdzieś indziej.
         Gdy cała czwórka wyszła na zewnątrz Bonnie dodała.
- Tylko wy dwaj – wskazała na Klausa i Tylera. – Nie pozabijajcie się.
- Mnie się nie da zabić – oznajmił dumnie Niklaus. – Ale nie zamierzam zabić jego.
- To dobrze – westchnęła czarownica. – Chodźmy gdzieś. Ktoś proponuje gdzie można iść?
- Chodźmy do nas – zaproponowała Katherine.

* * * * *


         Klaus i Tyler w salonie siedzieli na przeciwnych stronach pomieszczenia w fotelach. Bonnie usiadła obok Kola i Kath na kanapie. Caroline siedziała obok przyjaciółki. Wszystko było tak jak wcześniej. Została nawet dziura w ścianie po upadku pierwszego. Obraz, który wcześniej spadł na niego, leżał teraz na podłodze obok kawałków ściany i kurzu.
- To ma ktoś ochotę na coś do picia? – zapytał gospodarz domu.
- Ja bym poprosiła wodę…
- Mi możesz przynieść krew – powiedziała Kath.
- Mi też – odezwał się Klaus równocześnie z Caroline.
         Poczuła jak krew napływa jej do policzek. „Wampiry się nie rumienią”, pomyślała. Opuściła głowę na wypadek. Kath zachichotała, a Kol poszedł do kuchni. Nikt się nie odezwał do chwili, kiedy pierwotny wrócił obładowany „napojami”. Każdemu coś podał, oprócz Tyler’owi. Sobie wziął także woreczek z krwią.
         Wilkołak patrzał z obrzydzeniem na pierwotnych i Kath, kiedy pili krew. Może nie pili prosto z żył, ale zawsze to była ludzka krew. Z Caroline było inaczej. To Katherine ją zabiła i przez nią stała się wampirem. Teraz widział, że jej nie przeszkadzało bycie nim. Cieszyła się z życia, tak jak wtedy, kiedy była człowiekiem. Obecnie jedynie miała o wiele więcej czasu.
- To co zamierzacie teraz zrobić? – zapytał Tyler, gdy przeczytał list.
- Bonnie zamierza rzucić później zaklęcie na kilka osób.
- Jak tylko odpocznę, biorę się do pracy, więc pozwólcie. – powiedziała wstając.
- Idź do pokoju gościnnego. Nie wracaj do domu.
- Bonnie, poczekaj chwilę – dodała Caroline chwytając ją za rękę. – Muszę powiedzieć, wam to, co powiedziała mi ta kobieta.
- Dopiero teraz nam mówisz, że coś mówiła?! Caroline! – mówiła Bonnie, opadając z powrotem na kanapę. – Mów.
- Czemu ja nie słyszałem, jak mówiła? – zapytał wilkołak.
- Ponieważ byłeś już nieprzytomny – westchnęła. – Powiedziała, cytuję: „Przekaż im wiadomość. To dopiero początek. Możecie to zakończyć, oddając nam czarownicę lub wampirzycę”.
         Awantura wybuchła. Kol zaczął bronić Kath, Tyler natomiast chciał im ją oddać. Caroline nie mówiła nic, podobnie jak Klaus. Bonnie, odezwała się,
- Pójdę.
- Co? Nie! Nie pozwalam ci Bonnie Bennett – odparła ostro Caroline.
- To jedyny sposób, żeby to zakończyć – powiedział Kol.
- Kol! Ona pomogła ci uratować Katherine. Nie możemy ich tak po prostu oddać w ręce naszego wroga – oznajmił stanowczo Klaus.
- To co zamierzasz zrobić? Katherine nie chce iść. W ogóle nie powinna, dopiero co została uratowana – wzruszyła ramionami. – Więc ja pójdę.
- Ugh… Bonnie! Nie ma mowy. Wiem, że lubisz się poświęcaj, ale tak nie można. Nie wiadomo, co od ciebie albo od Katherine chce!
- Dajcie jej Kath – powiedział Tyler.
         Kol posłał mu zabójcze spojrzenie. Wilkołak zamilkł.
- Zastanowimy się nad tym jutro. Dzisiaj powinniśmy odpocząć, szczególnie Bonnie i Katherine – oznajmił Niklaus. – Powinniśmy być w jednym miejscu, więc Bonnie z Caroline pójdę do pokoju gościnnego, ja i Tyler zostaniemy w salonie, a Kol i Kath pójdą do swojej sypialni.
- Nie, Klaus – powiedziała ostro Bonnie. – Tyler i Caroline niech pójdą do gościnnego. Ja zostanę tutaj. Nie chcę, żebyś go zabił w nocy.
         Pierwotny zaśmiał się.
- Nie zamierzałem go zabić, choć przyznam, że pomyślałem o niej. Niech będzie. Ja się zdrzemnę na fotelu, a tobie odstąpię kanapę.
         Nikt się już nie odezwał. Wszyscy zrobili tak jak ustalili to Klaus i Bonnie. Tyler dziękował w duchu za to, że nie musi przebywać z hybrydą w jednym pomieszczeniu. 



1 Już dawno by zemdlały xD


_______________


No w końcu skończyłam. Męczyłam się z tym rozdziałem wyjątkowo ;) Mam nadzieję, że się wam spodoba. Postaram się tym razem szybciej dodać rozdział o Klausie i Kath, bo mam ferie ^^ Zostawcie po sobie komentarz ;]
Co byście sądzili, jakbym połączyła Bonnie z Klausem? Jestem ogólnie za Klaroline, ale coś mnie naszło na Bonnie i Klausa xD 
Pozdrawiam czytelników ;*