środa, 1 kwietnia 2015

Podziękowania

Chciałam poświęcić ten skromny post, by każdemu podziękować. Gdyby nie Wy, ten blog by nie istniał. Nie pisałabym niczego. Pisząc dla Was, nauczyłam się wielu rzeczy. Na przykład, że nieważna jest liczba czytelników. Po co mi czytelnicy, którzy nie zawsze są szczerzy? Najlepsi są czytelnicy, którzy komentują każdy (lub niemal każdy) rozdział. Skąd to wiem? Z doświadczenia. Kiedy czytam Wasze opinie, czuję się trochę doceniana i wiem, że mam dla kogo pisać :) Gdy ich nie ma, nagle siły mnie opuszczają…

Więc tak... Chciałam przede wszystkim podziękować tym, co wytrzymali do końca: 

Julii Teresiak, Katerinie Petrovej oraz Naomi Stark

Wiem, że czekałyście na moje rozdziały. Wasze komentarze poprawiały mi humor i sprawiały, że chciałam pisać więcej. Motywowały mnie do dalszego działania i wymyślania czegoś nowego. Dziękuję Wam przede wszystkim za wytrwałość, bo gdyby nie ona, nie miałabym Was w gronie moich najlepszych czytelników <3 
Zostawialiście również swoje pomysły. Czasem je wykorzystywałam, czasem nie. Dziękuję za dzielenie się nimi ze mną.
Czytając wasze komentarze pod epilogiem, wzruszyłam się. Łzy spływały mi strumieniami po policzkach…
Dziękuję wam za wszystko <3

Nie zapomnę również o osobach, które komentowały pierwsze rozdziały. Mimo, że były to różne osoby, przy różnych rozdziałach, cieszyłam się, że ktoś je czyta.
Więc dziękuję.

Chcę także podziękować osobom, które dopiero będą czytały tą historię. Nie wiem, czy będą zostawiały jeszcze komentarze. Jeśli tak – będę o tym wiedziała, bo zamierzam wracać do tego bloga.

Co mam na myśli, pisząc, że zamierzam wrócić? Chcę zacząć od początku. Od pierwszego rozdziału będę wszystko poprawiała i rozwijała. Może dodam jeszcze jakiś ciekawy wątek? ;)
Dlaczego to robię? Naomi przekonała mnie, bym zrobiła z tej historii plik PDF. Jednak, żeby to zrobić, chcę, by ludzie czytali to od samego początku z chęcią.

Jeśli będziecie chcieli dostawać ode mnie poprawione fragmenty znajdziecie mnie tutaj:

e-mail: anka494296@wp.pl
nr GG: 52348440
ask: @anka494296

Jeszcze raz wszystkim dziękuję :*





niedziela, 1 lutego 2015

EPILOG cz. II

Specjalna dedykacja dla Natalii znanej jako Naomi Stark. Bez niej nie doszłabym do końca. Chcę żebyś pamiętała, że dzięki Tobie powstał ten epilog.
Twoja parabatai.
"I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci."
Jan Lechoń
'Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną...'
Klaus
Już jutro odbędzie się bal. Zaprosiłem wielu ludzi, rodzinę i innych… Caroline z Eleną wiadomość o balu przyjęły podobnie jak Kol i Katherine. Również były zaskoczone, ale poparły mnie i dały mi do zrozumienia, że pomysł jest dobry i chętnie mi pomogą, gdybym czegoś potrzebował. Lucy nadal wspiera mnie psychicznie, a ja radzę sobie coraz lepiej. Nie zabijam już ludzi. Czuję się dość dobrze, choć nie wiem, czy to nie przez to zamieszanie z imprezą. A pro po niej: Dr Frozen także zaprosiłem. Tak jak każdy może zabrać ze sobą osobą towarzyszącą.
Już od dwóch tygodni jestem w Nowym Orleanie. Atmosfera jest tutaj niesamowita, jednak nawet to nie pomaga odgonić moich myśli od Bonnie. Co by było, gdyby tu była ze mną? 
Kol
Nowy Orlean. Moje miasto rodzinne. Przywołuje mnóstwo wspomnień. Tych miłych i tych niezbyt przyjemnych. Mogę teraz stworzyć nowe. I to z Katherine. Jest tu dopiero drugi raz. Chcę, żeby była ze mną szczęśliwa. Pokażę jej miasto i będziemy się świetnie bawić. Ostatnio dużo przeszła, ale nie przyznaje się do tego. Po części ją rozumiem.
Chcę, żebyśmy mieli wspólną przyszłość. Wspólne życie. Chwile. I wspomnienia. Katherine jest dla mnie najważniejsza. Kiedy to sobie uświadomiłem? Gdy została porwana… Zrobiłbym dla niej wszystko. Boję się uczucia, którego do tej pory nie znałem - jest dla mnie zupełnie nowe.
Klaus radzi sobie teraz lepiej. Zdziwiłem się, że tak przeżył śmierć Bonnie. W końcu nie znał jej długo. Kiedy rozmawialiśmy, wyznał mi, że ją kochał. Był to dla mnie szok... Pierwszy miesiąc bez Bonnie był dla niego udręką. Zabijał ludzi o wiele częściej. Pił i z nikim nie rozmawiał. Po jakimś czasie wyszedł z pokoju i po prostu oznajmił, że wychodzi. Jego humor z dnia na dzień poprawiał się, aż w końcu opowiedział nam o balu. Dowiedziałem się również, że chodził i nadal chodzi do psychologa. Ten fakt zszokował mnie jeszcze bardziej. Nik cierpiał. I cierpi nadal. A ja nie wiedziałem jak mu pomóc.
Jutro bal. Katherine wyszła w poszukiwaniu butów do nowej sukienki. Miała wziąć ze sobą Caroline i Elenę, które przyjechały do Nowego Orleanu tydzień temu. Ja natomiast zabrałem swój stary-nowy garnitur. Nie miałem okazji go jeszcze założyć.
Zaglądam w telefon, sprawdzając, która godzina. Wybija 16:00. Wstaję i wychodzę, by spotkać się z Klausem. Chce ze mną porozmawiać, a ja muszę się kogoś poradzić.
Spotykamy się w barze pełnym ludzi. Zero wampirów. Zero wilkołaków. Odpoczynek od całego szaleństwa, w którym cały czas tkwimy.
- Kol – wita mnie skinieniem głowy. – Chciałem ci kogoś przedstawić – oznajmia, a ja dopiero zauważam ładną blondynkę o brązowych oczach, siedzącą obok niego. – Poznaj dr Frozen. Lucy, to jest Kol.
- Dużo o tobie słyszałam – mówi uśmiechnięta i podaje mi rękę.
- Ja również – uśmiecham się, podając jej rękę. Uścisk miała dość mocny i pewny. – Powinienem podziękować pani za pomoc bratu.
- Po pierwsze, mów mi Lucy. To raczej ja powinnam zwracać się do was ‘panowie’ – uśmiechnęła się uprzejmie.
Odwzajemniam uśmiech i patrzę na Nik’a.
- Zaprosiłem Lucy na bal, co wyjaśnia jej pobyt tutaj. Jest tutaj pierwszy raz.
Kiwam głową i zaczynamy rozmowę. Znajdujemy wiele wspólnych tematów. Lucy jest ciekawą osobą. Kiedy zostawia nas samych, pytam Klausa wprost, co uważa o moim planie.

Kilka godzin przed balem
Katherine

Już wkrótce bal. Czuję się dziwnie, wiedząc, że impreza zorganizowana jest dla Bonnie. Dla jej pamięci… Klaus zaskoczył mnie tym pomysłem, tak jak z resztą wszystkich. Czy pozytywnie? Sama nie wiem. Nie sądziłam, że Bonnie może dla niego tyle znaczyć. Musiał naprawdę się do niej zbliżyć.
Bonnie zginęła. Nie ma jej. Poświęciła się dla nas wszystkich, dla mnie również. Przecież to wszystko zaczęło się ode mnie. To ja dałam się porwać… Mimo, iż próbuję niczego po sobie nie poznać, szanuję pamięć o niej. Nie zapomnę jej. Gdyby nie ona, możliwe, że byłabym teraz martwa. To, co przeżyłam, kiedy zostałam porwana, zostawiło przykre wspomnienia.
Już za dwie godziny bal. Sięgam po czarną sukienkę, którą kupiłam w Mystic Falls. Jest krótka i ma niewielki dekolt. Rozszerza się w pasie, a kończy w okolicach kolan, choć i tak wydłużono ją z tyłu, by dotykała ziemi. Rękawy sięgają do łokci. Materiał jest bardzo delikatny. Na stopy wsuwam wysokie, czarne szpilki z wolnym palcem. Włosy upinam za uchem tak, by naturalnie opadały mi na lewe ramię. Spryskuję je odrobiną lakieru do włosów, chcąc utrwalić efekt. Paznokcie maluję na czarno, bez żadnych wzorów czy wariacji. Staję przed lustrem, robiąc lekki makijaż – przeciągam tuszem po rzęsach, wydłużając je, a na powiekach udaje mi się narysować delikatną, niemal niewidoczną kreskę. Usta muskam bezbarwnym błyszczykiem. Na prawym nadgarstku zapinam srebrną bransoletkę z serduszkiem, którą dostałam od Kola na ostatnie Walentynki. Moją szyję zdobi pasujący do niej wisiorek. Na uszy zakładam krótkie, drobne diamentowe kolczyki. Chwytam fiolkę z perfumami Gucciego i rozpylam je nieopodal. Wchodzę w pachnącą mgiełkę, na chwilę przymykając oczy. Znajduję jeszcze czarną kopertówkę ozdobioną błyszczącymi diamencikami. Sięgam po wcześniej przygotowaną maskę – pozłacana z rączką i piórami po prawej stronie. Mija pełna godzina, zanim jestem gotowa.
Postanawiam wyjść wcześniej, by pokazać się Kolowi dopiero na przyjęciu. Zależy mi na nim i zawsze starałam się zrobić na nim dobre wrażenie, co z pewnością mi wychodzi. W końcu jestem Katherine Pierce. Przetrwałam o wiele więcej niż niejeden wampir czy zwykły śmiertelnik. Pewna siebie i seksowna – to moje główne cechy i raczej nikt tego nie zmieni.
Schodzę po schodach do sali, w której odbędzie się bal. Przy wejściu umieszczono tablicę z rokiem urodzenia oraz śmierci Bonnie, a powyżej umieszczono jej zdjęcie. Uśmiechnięta wydaje się na nim taka beztroska. Ogromne pomieszczenie rozświetlają jasne światełka rozmieszczone równomiernie. Pod ścianą znajdują się okryte obrusami stoły, na którym umieszczone są drobne przekąski, poncz oraz niskoprocentowy alkohol.
Rozglądam się w poszukiwaniu kogoś znajomego. Po chwili zauważam Caroline, która mówi coś do mężczyzn z powagą. Nie ma jeszcze na sobie sukni. Jest zbyt zajęta dopinaniem wszystkich spraw związanych z balem na ostatni guzik.
- Katherine, co tutaj robisz? – pyta mnie, kiedy podchodzę do niej.
- Nie widać? Stoję. O to samo mogę spytać ciebie.
Prycha.
- Przygotowuję bal, jak widać. Klaus pozwolił mi pomóc – wzrusza ramionami. – Ale oni nie chcą mnie słuchać – wskazuje na mężczyzn, stojących obok nas.
- Została niespełna godzina do balu, a ty nie jesteś gotowa, Blondi – mówię. – Idź, a ja zajmę się tymi półgłówkami.
Patrzy na mnie zdziwiona.
- Mówisz poważnie?
- A nie? – przewracam oczami. – Dam sobie z nimi radę lepiej niż ty.
- Okay. – mówi niepewnie. Kieruje się w stronę wyjścia, ale odwraca się w ostatniej chwili. – Myślę, że Kol padnie z wrażenia jak cię zobaczy.
Marszczę brwi i odpowiadam tylko:
- Wiem!
Zwracam się w stronę mężczyzn. Zaczynam im wydawać polecenia, nie znosząc sprzeciwu. Podoba mi się rola organizatorki.

Bonnie
Przeglądam księgi ponownie. Kartkowałam je już wcześniej, ale chcę upewnić się, że niczego nie ominęłam. Już drugą godzinę ją studiuję i nic. Po chwili moją uwagę przykuwa zaklęcie na dole strony. Czytam je kilka razy, by upewnić się, że jest odpowiednie.
- Babciu! – krzyczę uradowana. – Mam zaklęcie! Możemy wrócić do domu! – podaję jej księgę z zaklęciem, kiedy staje w drzwiach. Czyta je uważnie i uśmiecha się blado.
Przytula mnie do siebie, by po chwili od siebie odsunąć. Patrzę w jej twarz i widzę, że coś jest nie tak.
- O co chodzi?
- Bonnie… Nie mamy tyle magii. Tylko jedna z nas może wrócić. Chciałam ci to powiedzieć wcześniej, ale nie miałam zamiaru odebrać ci nadziei.
- Ale… - próbuję zrozumieć sens słów, które właśnie wymówiła.
Patrzę na nią wstrząśnięta. Miałyśmy wrócić razem. Potrzebuję jej - jest dla mnie bardzo bliska… Mam wątpliwości, czy poradzę sobie bez niej.
Łzy bez mojej wiedzy zaczynają spływać po policzkach.
- To ty będziesz tą, która wróci – uśmiecha się i ściera mi kciukiem łzy.
Chcę zaprzeczyć, ale ona mówi dalej.
- To na ciebie czekają przyjaciele. To na ciebie czeka miłość. Może i jest wampirem i krzywdził ludzi, ale widzę jak na niego patrzysz. Twoje oczy mówią wszystko. Kochasz go.
- Wiem, babciu… - udaje mi się powiedzieć. – Kocham go…
Przytula mnie do siebie i szepcze mi do ucha.
- A ja myślę, że on kocha ciebie. Czas, żebyś wróciła, Bonnie. Musisz zdążyć na bal.
- Dziękuję – chwytam jej rękę i ściskam. Tak bardzo ją kocham.
- Jestem z ciebie dumna, kochanie.
Uśmiecham się słabo i nic nie mówię. Jestem jej wdzięczna, że była przy mnie tyle czasu. To w końcu od niej dowiedziałam się, że jestem czarownicą.
- Zabierzmy się za zaklęcie – mówię i zaglądam w księgę.
* * * * *
- Chwyć mnie za ręce – babcia podaje mi swoje dłonie, a ja łapie je posłusznie.
- Będę za tobą tęsknić, babciu.
- Ja też, Bonnie.
Patrzę jej w oczy i widzę w nich szczęście. Kiwa głową i zaczynamy wymawiać zaklęcie. Jest skomplikowane i dość długie, przez co każda z nas musi je przeczytać. Po kilku wersach wiatr się zrywa i rozwiewa nam włosy. Przyzwyczajone do tego czytamy dalej. Ostatnią linijkę wymawiam z zamkniętymi oczami. Gdy je otwieram, nie widzę już babci. Jestem sama.
Stoję na ulicy w jakimś mieście, które rozpoznaję niemal od razu. Nowy Orlean. Nie byłam nigdy w tym miejscu. Może tylko duchowo. Znam te ulice dość dobrze, dzięki zwiedzaniu ich, kiedy chodziłam za Klausem. Wiem, jak trafić na bal. Jednak nie mogę iść tam od razu… Mam na sobie stare spodnie i koszulę w kratę.
Szukam jakiegoś sklepu, w którym mogłabym wybrać sukienkę. Tylko jeden jest otwarty. Wchodzę niepewnie do środka i słyszę dzwonek, który zadzwonił nade mną. Za ladą stoi młoda dziewczyna, która wygląda na znudzoną. Jednak gdy mnie zauważa, na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Pomóc w czymś? – pyta od razu.
- Szukam sukienki. Na teraz – mówię.

Klaus
Bal trwa już dwie godziny. W moje oczy rzucają się jedynie ciemne kolory. Sam mam na sobie czarny garnitur podobnie jak wszyscy mężczyźni tutaj. Na twarzy mam prostą, czarną maskę z gumką. Nas trudniej rozróżnić od kobiet. One mają charakterystyczne sukienki i fryzury, a my zwykłe garnitury i maski. Orkiestra gra spokojny utwór, do którego pary kołyszą się.
Przyglądam się wszystkim, nie zauważając, że Lucy podchodzi do mnie ze swoją osobą towarzyszącą. Uśmiecham się szeroko, widząc, z kim przyszła. Wiedziałem, że jest z dziewczyną.
- Klaus, poznaj proszę Emily. Emily, to Klaus – ściskamy sobie dłonie i wymieniamy się powitaniem.
Emily jest przeciwieństwem Lucy - ma czarne włosy i niebieskie oczy. Mają jednak wspólne cechy. Obie są uprzejme i potrafią rozwinąć rozmowę. Razem wyglądają olśniewająco w swoich sukniach: Lucy – w brązowej, a Emily – w ciemnozielonej.
Poznaję wiele ludzi. Nie wszystkie imiona pamiętam. Szukam w tłumie Kola. Czy jest zdecydowany to zrobić? Osobiście wyraziłem swoją opinię i poparłem go. Poprosiłem go jednak, żeby nie robił tego od razu. Dlaczego? To chyba wiadome.
Gdy jakiś facet zaprasza Emily do tańca, ja proponuje to Lucy, która oczywiście się zgadza. Podaję jej ramię, które przyjmuje z chęcią i po chwili znajdujemy się na parkiecie. Kładę dłoń na jej talii i przyciągam ją trochę bliżej. Nasze kroki idealnie ze sobą współgrają. Taniec i muzyka pochłania nas całkowicie. Patrzymy sobie w oczy i uśmiechamy się. To dzięki niej czuję się lepiej, mimo śmierci Bonnie.
Kiedy piosenka dobiega końca, kłaniam się jej i podchodzę do stołu, przy którym zauważam Elenę i Caroline. Obie wyglądają uroczo. Elena ma na sobie granatową suknię bez dekoltu. Jednak ramiona są odsłonięte podobnie jak część jej pleców. Opinający materiał  idealnie podkreśla jej talię. Dół sukni rozszerza się i sięga do ziemi. Na rękach ma rękawiczki do łokci. Szyję jak zwykle zdobi wisiorek, który dostała od Stefana. Buty mają niewielki obcas. Włosy ma ułożone podobnie jak Katherine, tylko przerzucone są na prawą stronę. Na twarzy ma maskę z gumką, która podkreśla jej delikatne rysy i ukazuje jej brązowe oczy.
Caroline ubrana jest w długą do samej ziemi brązową suknię, podkreślającą jej krągłości, bez żadnych dodatków. Jej blond włosy spływają na jej ramiona. Na jej twarzy nie dostrzegam makijażu. Może to dlatego, że maska częściowo ją zakrywa.
Na początku wszystkich było trudno rozpoznać z powodu masek. Jednak teraz mogę to zrobić z łatwością.
Po chwili dołączają do nas Kol z Katherine. Jako para wyglądają świetnie. Pasują do siebie. Katherine wygląda niesamowicie w sukience, którą ma na sobie. Widzę, że Kol nie może oderwać od niej wzroku. Nie dziwię się mu. Uśmiecham się, wiedząc, co zamierza. Teraz jednak zaprasza ją do tańca. Katherine od razu chwyta jego ramię i ciągnie go na parkiet. Widać, że się kochają.
- Klaus… Pomysł z balem był świetny. I pomyśleć, że zrobiłeś to wszystko dla Bonnie – głos Eleny wyrywa mnie z rozmyślań.
- Była dla mnie ważna – marszczę brwi, myśląc, co jeszcze powiedzieć. – Myślę, że tak naprawdę była pierwszą osobą, którą pokochałem w ten sposób.
Elena kładzie mi dłoń na ramieniu i uśmiecha się ciepło. W jej oczach widzę smutek i współczucie. Straciła swoją przyjaciółkę, podobnie jak Caroline. Zostawiam je same i patrzę na tańczące pary. Wszyscy są tacy szczęśliwi. Mi do szczęścia brakuje Bonnie. A jej nie ma tutaj...
    Wzdycham cicho i biorę ze stołu jakiś napój, który wygląda najlepiej. Biorę łyk i od razu się krzywię. Spoglądam w stronę schodów, patrząc na nowoprzybyłe pary.
    Nagle w drzwiach pojawia się dziewczyna z ciemniejszą karnacja i brązowych włosach opadających na jej plecy. Wygląda nieziemsko i wyróżnia się spośród wszystkich tu obecnych. Przyszła sama. Przypomina mi Bonnie.
Niepewnie stawia kroki, schodząc po schodach w wysokich szpilkach pasujących do żółtej sukni, rozszerzającej się ku dołowi. Na jej szyi mieni się zloty wisiorek z diamentowym serduszkiem, które odbija w tej chwili tysiące barw. Uśmiecha się nieśmiało, mocno ściskając trzymany w dłoni uchwyt do cudownej, lekko zdobionej maski. Nie widzę jej twarzy, a oczy są ledwo widoczne z tej odległości.
Rozglądam się i widzę, że nie tylko ja się jej przyglądam. Twarze wszystkich obecnych na sali zwrócone są ku dziewczynie. Nie zwracając uwagę na ludzi, podchodzę bliżej, by przyjrzeć się nieznajomej.
    Kiedy znajduje się niemal na samym na dole, potyka się. Błyskawicznie znajduję się koło niej i ląduje w moich ramionach. Przyglądam się jej, a ta odsuwa minimalnie swoją maskę od twarzy. Zamieram. Przecież to niemożliwe. To nie może być ona... Patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami.
-Bonnie? - pytam niepewnie.
    Przecież ona nie żyje. Umarła w moich ramionach...
-Klaus. - szepcze.
Nie mogę uwierzyć, że ona żyje. Że jest tutaj na balu ku swojej pamięci. Znajduje się przytulona do mnie.
- Ty żyjesz... - stwierdzam.
Uśmiecha się nieśmiało i z powrotem zakrywa swoją twarz. Przygryza wargę, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Podoba mi się w twoich ramionach, ale mógłbyś mnie już postawić?
- Nie wierzę, że tu jesteś... - mówię i stawiam ją na ziemi.
Czuję wzrok wszystkich obecnych, ale nie obchodzi mnie to. Jest tu Bonnie. Żywa. I w dodatku wygląda nieziemsko.
- Szczerze? Ja również... - spogląda mi w oczy.
- Więc jak...? - pytam.
- Dużo do opowiadania... Możemy przełożyć tą rozmowę na trochę później...? Wszyscy się na nas patrzą.
     Śmieję się cicho.
- Jesteś jedyną osobą, która założyła taką suknie na bal ku pamięci pewnej Bonnie Bennett.
     Widzę jak wstrzymuje oddech, a po chwili powoli wypuszcza powietrze.
- Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że przyszłam. Wszyscy myślą, że nie żyję.
- Chciałaś dłużej trzymać mnie w nieświadomości? Wiesz jak się teraz czuję?
     Co prawda sam nie wiem, co czuję. Mam mieszane uczucia. Ale przede wszystkim jestem szczęśliwy, że żyje i stoi tu obok mnie. Mam ogromną nadzieję, że to nie jest sen. Byłby to zarazem najgorszy, jak i najlepszy sen, który kiedykolwiek bym miał.
- Jak? - słyszę jej pytanie. 
- Czuję się, jakbym wygrał na loterii. W tej chwili jestem najszczęśliwszym człowiekiem, wampirem czy wilkołakiem na świecie. 

Bonnie
Kiedy wymawia te słowa, czuję się, jakbym miała się rozpłakać że szczęścia. Moja babcia miała rację - kocha mnie. A ja jego. Zatrzymuję się i przytulam do niego. Pozwalam, by łza spłynęła po moim policzku. Mam gdzieś, że jesteśmy obserwowani... Nagle przypominam sobie o Elenie i Caroline. 
- Klaus... Możemy podejść do Caroline i Eleny?
- Nie musimy - odpowiada.
Odwracam głowę i widzę, że cała paczka wraz z Kolem i Katherine, zmierza w naszą stronę. Odrywam się od Nika i rzucam się Caro na szyję.
- Tak za wami tęskniłam...
- Bonnie? - pyta zaskoczona i widzę, że spogląda na Klausa. - Bonnie... Żyjesz. Ty żyjesz! I wyglądasz niesamowicie!! Jak to wszystko możliwe? - pyta zszokowana.
     Przytulam się także z Elena, Tylerem i Stefanem. Wszyscy są zadowoleni, że mnie widzą... Patrzę na wszystkich z uśmiechem i łzami w oczach. Zauważam, że niemal wszyscy goście wracają do swoich rozmów i tańca. Tylko niektórzy nadal rzucają w nasza stronę zaciekawione spojrzenie. 
    
     Opowiadam im, co się stało i jak spędziłam ostatni miesiąc. Tak jak ja nie mogą w to uwierzyć. Nagle wszyscy chcielibyśmy opuścić salę, by świętować mój powrót.
-Mógłbym zaprosić cię do tańca? - pyta Klaus.
     Odkąd mnie zobaczył, z jego twarzy nie znika uśmiech. Przez ostatni miesiąc rzadko go widywałam. Spojrzałam na niego z czułością.
- O co chodzi?
- Cieszę się, że się uśmiechasz. Przez ostatni miesiąc uśmiechałeś się tylko dzięki dr Frozen - kładę mu jedna dłoń na ramieniu, a druga przytrzymuje rączkę od maski. On kładzie mi swoje na talii i poruszamy się do spójnego rytmu piosenki...
- Tylko z nią o tobie rozmawiałem. To sprawiało, że te wszystkie wspomnienia wracaly..
- Oh.. Chciałabym poznać panią Lucy, gdy tylko skończymy tańczyć - uśmiecham się.
     Kiwa głową i przyciąga mnie bliżej. Przy nim czuję się bezpieczna.
    
     Lucy Frozen to jedna z najsympatyczniejszych osób, jakie miałam okazję spotkać. Nie dziwię się, że Klaus czuł się przy niej swobodnie. Przy niej każdy potrafiłby się rozluźnić. Pozytywnie zareagowała na to, kim jestem. Trochę zszokowana, ale nadal szczęśliwa, że Klaus znów będzie miał dobry humor.

Katherine
     Wszyscy powoli zaczynają się schodzić do domów. Kiedy zostajemy sami wraz z Klausem, Eleną, Stefanem, Caroline, Tylerem i Bonnie, Kol odchrząkuje i patrzy znacząco na brata, który kiwa zachęcająco głowa. Nie rozumiem, o co im chodzi aż do chwili.
     Kol klęka przede mną i wyciąga z kieszeni małe pudełeczko. Wciągam powietrze i patrzę na niego w szoku. Otwiera je, ukazując pierścionek z diamentem i chwyta moją lewą rękę.
- Katerino Petrovo chciałbym dowiedzieć się, czy zostałabyś moją żoną.?
     Czułam, że brak mi tchu. Nie spodziewałam się tego... Patrzę na twarze obecnych i jedynie Klaus nie wydawał się zaskoczony. Wracam wzrokiem do Koła i od razu odpowiadam.
- Tak. Wyjdę za ciebie.
     Wsuwa pierścionek na palec, wstaje i bierze mnie w objęcia. Słyszę oklaski i okrzyki reszty. Kiedy z powrotem stoję na ziemi, Kol bierze moją twarz w dłonie i składa na moich ustach namiętny pocałunek.
     Jestem szczęśliwa.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - mówię i wtulam się w niego.
****
Bonnie.
Razem z Klausem leżę w łóżku. Dzisiejszy dzień był naprawdę męczący. Jestem wyczerpana, ale zadowolona. Moja głowa leży na torsie Nika, który bawi się moimi włosami. Podnoszę się, by spojrzeć mu w oczy.
- Wiedziałeś, że Kol się oświadczy Katherine, prawda?
Potakuje.
- Cieszę się, że Kol znalazł kogoś dla siebie - mówi.
- Tak...
- Tak jak ja - przygląda mi się uważnie.
Otwieram szeroko oczy.
- Nie bój się, nie zamierzam się jeszcze oświadczać. Nadejdzie właściwy czas - całuje mnie we włosy. - Kocham cię Bonnie. Zawsze będę cię kochał.
- Ja też Klaus. Ja też.
________________
Skończone 1.02.15r. Czy jestem z siebie zadowolona? 
Nie wiem. Na pewno mogłoby być lepiej...
Czuję się dziwnie, bo to już koniec.. Płaczę i będę płakała za każdym razem, gdy będę czytała ten epilog.
Dzięki temu blogowi nauczyłam się bardzo dużo. Pisze lepiej niż na początku. Wystarczy porównać pierwszy rozdział z tym epilogiem.
Tak naprawdę chciałabym każdemu podziękować, jednak zrobię to kiedy będę miała czas (a raczej dzisiaj, biorąc pod uwagę że jest po północy) - osobny post z podziękowaniami dla wszystkich...
Przepraszam za wszystkie błędy, które się pojawiły...
Dziękuję Natalii za pomoc przy opisach sukienek <3
Chce poznać wasze opinie na temat tego epilogu i ogólnie bloga. Czym dla was był i czy będziecie do niego wracać?
Każdy kto komentował moje rozdziały i czekał jestem winna szacunek :)
Smutno mi, że to koniec, ale nic nie trwa wiecznie w naszym świecie prawda? :]
Czekam na wasze komentarze z niecierpliwością!
Rozbeczana Lexi B.

sobota, 3 stycznia 2015

EPILOG cz. I

Dzień po śmierci Bonnie
Bonnie

Otwieram oczy. Widzę błękitne niebo zasłonięte jedynie kilkoma chmurami. Wstaję i rozglądam się. Po chwili orientuję się, gdzie jestem. Stoję przed rezydencją Mikaelsonów. Otrzepuję spodnie i szukam wzrokiem Klausa. Musi być gdzieś niedaleko. Pewnie jest w środku, myślę. Ruszam w stronę budynku i wchodzę. Słyszę uniesione głosy, dobiegające z salonu. Niepewnie staję w progu. Widzę moich przyjaciół. Elena siedzi na kanapie wtulona w pierś Stefana i szlocha. Oboje wyglądają marnie, ale co mnie dziwi? Stefan również płacze. Caroline i Tyler wyglądają podobnie... Widzę również Kola i Klausa. Stoją obok siebie i o coś się kłócą. Jednak nikt nie zauważył mojej obecności. Marszczę brwi.
- O co chodzi? – pytam niepewnie.
            Odpowiada mi cisza. Żadnej reakcji. Nie wiem, co się dzieje, dopóki nie zauważam, co leży na drugiej kanapie. To moje ciało.
- Nie żyję… - mówię i nagle wspomnienia wracają.    


Miesiąc później
Klaus

Minął miesiąc odkąd zginęła Bonnie. Strata po niej zostawiła pustkę w moim sercu. Myślę, że znałem ją dobrze, choć tak naprawdę niewystarczająco. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. Co ja wygaduję?! Nie ma minuty, kiedy wspomnienia z nią nie zaprzątałyby mi myśli. Jej śmierć była i nadal jest dla mnie wielkim ciosem. Poświęciła się, by ratować mnie… By ratować nas wszystkich. Nie wiem, jak mam z tym żyć. Jedyne, co chciałbym się dowiedzieć, to czy jest szczęśliwa, tam gdzie trafiła.
Przez ostatnie tygodnie byłem sam. Nie chciałem żadnego towarzystwa… Zabijałem wielu ludzi. Niewinnych ludzi. Bonnie, by tego nie chciała, pomyślałem sobie wczoraj.
Myśl, że nigdy już jej nie zobaczę całkowicie mnie przeraża. Przez ostatni czas zatapiałem smutki w alkoholu… Jednak na nic. Wiem, że potrzebuję pomocy, dlatego postanawiam iść do psychologa. Czy to nie jest dziwne? Jestem pierwotnym wampirem i zamierzam iść do psychologa – człowieka. Nie interesuję mnie jednak, co pomyśli sobie o mnie Kol, czy Katherine. Chcę być lepszy, ale oni mi nie pomogą. Wizyta u psychologa może być moją ostatnią deską ratunku.


Stoję przy gabinecie pani psycholog dr Lucy Frozen. Mam jeszcze szansę na ucieczkę, jednak znika ona w chwili, kiedy drzwi otwierają się. Chłopak może w wieku szesnastu lat wychodzi, a za nim widzę szczupłą kobietę o blond włosach.
- Pan to pewnie Klaus – powiedziała ze spokojem, patrząc mi w oczy. Kiedy kiwam głową, dodaje. – Proszę wejść.
            Robi mi miejsce, więc szybko przechodzę obok niej i dostaję się do środka. Gabinet urządzony jest skromnie. Jedno biurko, krzesła, kanapa oraz kilka półek z poukładanymi alfabetycznie książkami.
- Niech pan usiądzie.
- Proszę mówić mi po imieniu – siadam na kanapie, a ona na krześle, które przysuwa niedaleko.
- Dobrze… Więc Klaus… Co cię tu sprowadza?
- Mam problemy. Miesiąc temu moja dziewczyna została zamordowana – mówię szybko. Nie chcę przeżywać tego ponownie, ale chyba będę musiał.
- Rozumiem – odpowiada. – Nie radzisz sobie bez niej?
- Brak mi jej – wyznaję. – Miałem ją chronić. Składałem jej obietnice, ale.. – nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. Lucy mnie wyręcza.
- Ale zawiodłeś. Nie spełniłeś ich.
- Tak.
            Przełykam głośno ślinę i próbuję jasno myśleć. Psycholog mnie nie zrozumie. Jest człowiekiem i nic nie wie o moim świecie.
- Nie możesz się zadręczać. Myślę, że tam gdzie teraz znajduję się twoja dziewczyna odnalazła spokój.
- Nie mogę… Po prostu nie mogę. Nie wie pani, w jakiej sytuacji się znajduję – mówię poważnie, choć głos zaczyna mi drżeć.
- Wyjaśnij mi.
- Nie uwierzy mi pani.
- Spróbuj.
            Więc próbuję. Mówię o wszystkim, nie omijam żadnych szczegółów. Przybliżam jej sprawy wampirów, czarownic… Lucy słucha mnie uważnie, marszcząc przy tym brwi. Trzyma w rękach notatnik i długopis, jednak nic nie zapisuje. Kiedy kończę, biorę głęboki wdech.
- No cóż. Miałam do czynienia z ludźmi, którzy wierzą w wampiry i w ogóle, ale nie byli tak przekonujący jak ty. Mówisz, że jesteś wampirem?
- Hybrydą. Mam w sobie wampira i wilkołaka.
- Możesz to udowodnić? – pyta niepewnie.
- Oczywiście.
            Przybliżam się do niej i próbuję wsłuchać się w bicie jej serca i pulsującej w jej żyłach krwi. Otwieram usta, kiedy czuję wysuwające się kły. Pokazuję jej właśnie swoją prawdziwą twarz. Jest zaskoczona. I przestraszona, bo jej serce bije bardzo szybko.
- Niech się pani nie boi. Przyszedłem do pani, bo czuję się pusty w środku. Chcę, żeby pani wyobraziła sobie, jak muszę się czuć. Bonnie była czarownicą i wiem, że nie żyłaby wiecznie razem ze mną, ale nie obchodziło mnie to wtedy.
- Przepraszam na chwilę – jąka się tylko i wstaje.
Chwyta telefon, leżący na biurku i wykręca numer.
-Eric?... Słuchaj, odwołaj moje następne spotkanie… Tak, wszystko w porządku… Tak, wiem, że Eve czekała na tą wizytę miesiąc. Jutro się z nią spotkam… Dzięki – odłącza się i odwraca się w moją stronę. – Spróbuję ci pomóc.

Kilka dni później
           
            Z Lucy spotykam się regularnie. Spotkania z nią trochę mi pomagają. Tłumaczy mi wszystko, co chciałem zrozumieć. Nie lituje się nade mną. Myśli razem ze mną i pomaga mi przetrwać. Przyswoiła się do myśli, że istnieją wampiry, wilkołaki i inne stworzenia nadprzyrodzone. Obiecała również, że nikomu o tym nie powie.
            Nikt nie wie, że chodzę do psychologa. Niedługo mogą zacząć coś podejrzewać, więc powiem im prawdę. Nie muszę z resztą się tłumaczyć. To moje życie.
            Wczoraj Lucy podała mi kilka pomysłów, dzięki którym poczułbym się lepiej. Szczególnie jeden mi się spodobał i zastanawiam się nad jego realizacją. Chciałbym wiedzieć, co sądziłaby o nim Bonnie, bo to głównie dla niej bym to zrobił.
- Więc myślisz nad realizacją jednego z planów?
- Tak.
- Już wiesz gdzie?
- Jasne. To nie był trudny wybór. Nowy Orlean.
- Piękne i ożywione miejsce – odparła.
- Wiem. To moje rodzinne miasto.
            Wspomnienia same mnie nawiedzają, na co się uśmiecham.

            Kiedy opuszczam gabinet Lucy, w głowie mam już opracowany plan. Jestem pewien, że pomysł, który chcę wcielić w życie, wypali. Już wkrótce zamierzam się nim podzielić z innymi. Z Caroline i Eleną również.
            Wchodzę do posiadłości w lepszym humorze. W salonie zastaję Kola, popijającego whisky i rozmawiającego przez telefon. Kończy rozmowę w chwili, gdy siadam na kanapie.
- Dobrze się czujesz? – pyta mnie, choć wiem, że niezbyt go to interesuję.
- Tak. O wiele lepiej.
- Przez ostatni miesiąc wydawałeś się taki zamknięty. A dzisiaj? Czuć od ciebie energię…
- To chyba dobrze, prawda? – pytam uśmiechnięty.
            Patrzy na mnie, marszcząc brwi.
- O co chodzi, Nik?
            Chcę właśnie odpowiedzieć, ale do środka wchodzi Katherine.
- Klaus? – pyta zaskoczona. – Już myślałam, że stajesz się zombie…
            Cała Katherine, mówi co myśli. Kręcę rozbawiony głową i patrzę na nich.
- Choć mam na razie tylko plan, chcę was zaprosić.
- Zaprosić? – pytają równocześnie. – Na co?
- Na bal. Bal maskowy w Nowym Orleanie – widzę ich zaskoczenie, które maluje się na ich twarzach, więc dodaję. – Ku pamięci Bonnie. Obiecałem jej kiedyś bal i chciałbym dotrzymać obietnicy, choć jej nie będzie.
-Oh… Tego się nie spodziewałam – powiedziała szczerze Kath. – Ale na pewno przyjdziemy. Będę miała okazję ubrać nową sukienkę.



Bonnie
           
            Nie jestem tu sama. Jest tu moja babcia, z czego bardzo się cieszę. To ona mnie tu sprowadziła. Mówi, że można wrócić, ale nie wiemy jeszcze jak. Szukamy rozwiązania przez miesiąc, lecz nic nie znajdujemy. Pociesza mnie, ale już tego nie potrzebuję. Chcę zrobić wszystko, by wrócić. Wrócić do Caroline i Eleny…i Klausa. Niemal całe dnie śledzę, co robi.
            Kiedy mówi o swoim pomyśle Katherine i Kolu, czuję się lepiej. Wiem, że o mnie nie zapomniał. Próbuję sobie radzić jak może. Widzę jego starania. Chodzi nawet do psychologa… To bardzo zaskakujące. Będę próbowała wszelkich sił, żeby wrócić.
- Bonnie – słyszę głos babci. - Nie rób tego.
- Czego? – pytam i patrzę na nią.
- Nie dawaj sobie nadziei..
- Babciu… To ty zawsze mi powtarzałaś, że nadzieja umiera ostatnia – uśmiecham się blado. – Wydostanę się stąd prędzej, czy później.
            Odwracam się z powrotem w stronę Klausa. Zadowolony opowiada o balu maskowym. Próbuję wyobrazić sobie siebie w jego ramionach na parkiecie. Wychwytuję kilka słów z ich rozmowy. „Nowy Orlean”, „ku pamięci Bonnie”, „Caroline i Elena”…

Gdybym znalazła tylko sposób, by wydostać się z tego miejsca....



~~~~~~~~~~~~~~~~

Pierwsza część epilogu dla Was ;3 
Wiem, że musieliście długo na to czekać, ale wena nie chciała mnie odwiedzać. Jeszcze szkoła, próbne egzaminy i święta... Bardzo przepraszam. 
Mam jednak dla was niespodziankę. W zakładce znajdziecie zwiastun do bloga, choć głównie nawiązuje do ostatniego rozdziału i epilogu ;) 
Czekam na wasze komentarze :* 
Pozdrawiam wszystkich :)