Dzień po śmierci Bonnie
Bonnie
Otwieram oczy. Widzę błękitne
niebo zasłonięte jedynie kilkoma chmurami. Wstaję i rozglądam się. Po chwili
orientuję się, gdzie jestem. Stoję przed rezydencją Mikaelsonów. Otrzepuję
spodnie i szukam wzrokiem Klausa. Musi być gdzieś niedaleko. Pewnie jest w
środku, myślę. Ruszam w stronę budynku i wchodzę. Słyszę uniesione głosy,
dobiegające z salonu. Niepewnie staję w progu. Widzę moich przyjaciół. Elena
siedzi na kanapie wtulona w pierś Stefana i szlocha. Oboje wyglądają marnie,
ale co mnie dziwi? Stefan również płacze. Caroline i Tyler wyglądają
podobnie... Widzę również Kola i Klausa. Stoją obok siebie i o coś się kłócą.
Jednak nikt nie zauważył mojej obecności. Marszczę brwi.
- O co chodzi? – pytam niepewnie.
Odpowiada mi
cisza. Żadnej reakcji. Nie wiem, co się dzieje, dopóki nie zauważam, co leży na
drugiej kanapie. To moje ciało.
- Nie żyję… - mówię i nagle wspomnienia wracają.
Miesiąc później
Klaus
Minął miesiąc odkąd zginęła
Bonnie. Strata po niej zostawiła pustkę w moim sercu. Myślę, że znałem ją
dobrze, choć tak naprawdę niewystarczająco. Nie ma dnia, żebym o niej nie
myślał. Co ja wygaduję?! Nie ma minuty, kiedy wspomnienia z nią nie
zaprzątałyby mi myśli. Jej śmierć była i nadal jest dla mnie wielkim ciosem.
Poświęciła się, by ratować mnie… By ratować nas wszystkich. Nie wiem, jak mam z
tym żyć. Jedyne, co chciałbym się dowiedzieć, to czy jest szczęśliwa, tam gdzie
trafiła.
Przez ostatnie tygodnie byłem
sam. Nie chciałem żadnego towarzystwa… Zabijałem wielu ludzi. Niewinnych ludzi.
Bonnie, by tego nie chciała, pomyślałem sobie wczoraj.
Myśl, że nigdy już jej nie
zobaczę całkowicie mnie przeraża. Przez ostatni czas zatapiałem smutki w
alkoholu… Jednak na nic. Wiem, że potrzebuję pomocy, dlatego postanawiam iść do
psychologa. Czy to nie jest dziwne? Jestem pierwotnym wampirem i zamierzam iść
do psychologa – człowieka. Nie interesuję mnie jednak, co pomyśli sobie o mnie
Kol, czy Katherine. Chcę być lepszy, ale oni mi nie pomogą. Wizyta u psychologa
może być moją ostatnią deską ratunku.
Stoję przy gabinecie pani
psycholog dr Lucy Frozen. Mam jeszcze szansę na ucieczkę, jednak znika ona w
chwili, kiedy drzwi otwierają się. Chłopak może w wieku szesnastu lat wychodzi,
a za nim widzę szczupłą kobietę o blond włosach.
- Pan to pewnie Klaus – powiedziała ze spokojem, patrząc mi
w oczy. Kiedy kiwam głową, dodaje. – Proszę wejść.
Robi mi
miejsce, więc szybko przechodzę obok niej i dostaję się do środka. Gabinet urządzony
jest skromnie. Jedno biurko, krzesła, kanapa oraz kilka półek z poukładanymi
alfabetycznie książkami.
- Niech pan usiądzie.
- Proszę mówić mi po imieniu – siadam na kanapie, a ona na
krześle, które przysuwa niedaleko.
- Dobrze… Więc Klaus… Co cię tu sprowadza?
- Mam problemy. Miesiąc temu moja dziewczyna została
zamordowana – mówię szybko. Nie chcę przeżywać tego ponownie, ale chyba będę
musiał.
- Rozumiem – odpowiada. – Nie radzisz sobie bez niej?
- Brak mi jej – wyznaję. – Miałem ją chronić. Składałem jej
obietnice, ale.. – nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. Lucy mnie wyręcza.
- Ale zawiodłeś. Nie spełniłeś ich.
- Tak.
Przełykam
głośno ślinę i próbuję jasno myśleć. Psycholog mnie nie zrozumie. Jest
człowiekiem i nic nie wie o moim świecie.
- Nie możesz się zadręczać. Myślę, że tam gdzie teraz
znajduję się twoja dziewczyna odnalazła spokój.
- Nie mogę… Po prostu nie mogę. Nie wie pani, w jakiej
sytuacji się znajduję – mówię poważnie, choć głos zaczyna mi drżeć.
- Wyjaśnij mi.
- Nie uwierzy mi pani.
- Spróbuj.
Więc
próbuję. Mówię o wszystkim, nie omijam żadnych szczegółów. Przybliżam jej
sprawy wampirów, czarownic… Lucy słucha mnie uważnie, marszcząc przy tym brwi.
Trzyma w rękach notatnik i długopis, jednak nic nie zapisuje. Kiedy kończę, biorę
głęboki wdech.
- No cóż. Miałam do czynienia z ludźmi, którzy wierzą w
wampiry i w ogóle, ale nie byli tak przekonujący jak ty. Mówisz, że jesteś
wampirem?
- Hybrydą. Mam w sobie wampira i wilkołaka.
- Możesz to udowodnić? – pyta niepewnie.
- Oczywiście.
Przybliżam
się do niej i próbuję wsłuchać się w bicie jej serca i pulsującej w jej żyłach
krwi. Otwieram usta, kiedy czuję wysuwające się kły. Pokazuję jej właśnie swoją
prawdziwą twarz. Jest zaskoczona. I przestraszona, bo jej serce bije bardzo szybko.
- Niech się pani nie boi. Przyszedłem do pani, bo czuję się
pusty w środku. Chcę, żeby pani wyobraziła sobie, jak muszę się czuć. Bonnie
była czarownicą i wiem, że nie żyłaby wiecznie razem ze mną, ale nie obchodziło
mnie to wtedy.
- Przepraszam na chwilę – jąka się tylko i wstaje.
Chwyta telefon, leżący na biurku
i wykręca numer.
-Eric?... Słuchaj, odwołaj moje następne spotkanie… Tak,
wszystko w porządku… Tak, wiem, że Eve czekała na tą wizytę miesiąc. Jutro się
z nią spotkam… Dzięki – odłącza się i odwraca się w moją stronę. – Spróbuję ci
pomóc.
Kilka dni później
Z Lucy
spotykam się regularnie. Spotkania z nią trochę mi pomagają. Tłumaczy mi
wszystko, co chciałem zrozumieć. Nie lituje się nade mną. Myśli razem ze mną i
pomaga mi przetrwać. Przyswoiła się do myśli, że istnieją wampiry, wilkołaki i
inne stworzenia nadprzyrodzone. Obiecała również, że nikomu o tym nie powie.
Nikt nie wie, że chodzę do psychologa. Niedługo mogą zacząć coś podejrzewać, więc powiem im prawdę. Nie muszę z resztą się tłumaczyć. To moje życie.
Nikt nie wie, że chodzę do psychologa. Niedługo mogą zacząć coś podejrzewać, więc powiem im prawdę. Nie muszę z resztą się tłumaczyć. To moje życie.
Wczoraj
Lucy podała mi kilka pomysłów, dzięki którym poczułbym się lepiej. Szczególnie
jeden mi się spodobał i zastanawiam się nad jego realizacją. Chciałbym
wiedzieć, co sądziłaby o nim Bonnie, bo to głównie dla niej bym to zrobił.
- Więc myślisz nad realizacją jednego z planów?
- Tak.
- Już wiesz gdzie?
- Jasne. To nie był trudny wybór. Nowy Orlean.
- Piękne i ożywione miejsce – odparła.
- Wiem. To moje rodzinne miasto.
Wspomnienia
same mnie nawiedzają, na co się uśmiecham.
Kiedy
opuszczam gabinet Lucy, w głowie mam już opracowany plan. Jestem pewien, że
pomysł, który chcę wcielić w życie, wypali. Już wkrótce zamierzam się nim
podzielić z innymi. Z Caroline i Eleną również.
Wchodzę do
posiadłości w lepszym humorze. W salonie zastaję Kola, popijającego whisky i
rozmawiającego przez telefon. Kończy rozmowę w chwili, gdy siadam na kanapie.
- Dobrze się czujesz? – pyta mnie, choć wiem, że niezbyt go
to interesuję.
- Tak. O wiele lepiej.
- Przez ostatni miesiąc wydawałeś się taki zamknięty. A dzisiaj?
Czuć od ciebie energię…
- To chyba dobrze, prawda? – pytam uśmiechnięty.
Patrzy na
mnie, marszcząc brwi.
- O co chodzi, Nik?
Chcę
właśnie odpowiedzieć, ale do środka wchodzi Katherine.
- Klaus? – pyta zaskoczona. – Już myślałam, że stajesz się
zombie…
Cała
Katherine, mówi co myśli. Kręcę rozbawiony głową i patrzę na nich.
- Choć mam na razie tylko plan, chcę was zaprosić.
- Zaprosić? – pytają równocześnie. – Na co?
- Na bal. Bal maskowy w Nowym Orleanie – widzę ich
zaskoczenie, które maluje się na ich twarzach, więc dodaję. – Ku pamięci
Bonnie. Obiecałem jej kiedyś bal i chciałbym dotrzymać obietnicy, choć jej nie
będzie.
-Oh… Tego się nie spodziewałam – powiedziała szczerze Kath. –
Ale na pewno przyjdziemy. Będę miała okazję ubrać nową sukienkę.
Bonnie
Nie jestem
tu sama. Jest tu moja babcia, z czego bardzo się cieszę. To ona mnie tu
sprowadziła. Mówi, że można wrócić, ale nie wiemy jeszcze jak. Szukamy rozwiązania
przez miesiąc, lecz nic nie znajdujemy. Pociesza mnie, ale już tego nie
potrzebuję. Chcę zrobić wszystko, by wrócić. Wrócić do Caroline i Eleny…i
Klausa. Niemal całe dnie śledzę, co robi.
Kiedy mówi
o swoim pomyśle Katherine i Kolu, czuję się lepiej. Wiem, że o mnie nie
zapomniał. Próbuję sobie radzić jak może. Widzę jego starania. Chodzi nawet do
psychologa… To bardzo zaskakujące. Będę próbowała wszelkich sił, żeby wrócić.
- Bonnie – słyszę głos babci. - Nie rób tego.
- Czego? – pytam i patrzę na nią.
- Nie dawaj sobie nadziei..
- Babciu… To ty zawsze mi powtarzałaś, że nadzieja umiera
ostatnia – uśmiecham się blado. – Wydostanę się stąd prędzej, czy później.
Odwracam
się z powrotem w stronę Klausa. Zadowolony opowiada o balu maskowym. Próbuję
wyobrazić sobie siebie w jego ramionach na parkiecie. Wychwytuję kilka słów z
ich rozmowy. „Nowy Orlean”, „ku pamięci Bonnie”, „Caroline i Elena”…
Gdybym znalazła tylko sposób, by wydostać się z tego
miejsca....
~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwsza część epilogu dla Was ;3
Wiem, że musieliście długo na to czekać, ale wena nie chciała mnie odwiedzać. Jeszcze szkoła, próbne egzaminy i święta... Bardzo przepraszam.
Mam jednak dla was niespodziankę. W zakładce znajdziecie zwiastun do bloga, choć głównie nawiązuje do ostatniego rozdziału i epilogu ;)
Czekam na wasze komentarze :*
Pozdrawiam wszystkich :)